/Gadi Promienna, rok 2007
1
Gdzie podziały się jej wesołe, brązowe kucyki dodające blasku? Co robią te długie siwe, rozczochrane włosiska sięgające do bioder? Na szczęście oczy i wyraz twarzy nie uległy zmianie. A najważniejsze pytanie: Co ona tu właściwie robi? Jest zupełnie sama, wokół nie ma nikogo, jest ciemno, ponuro i strasznie, ale jakimś cudem widać wszystko. Jej imię chyba brzmi Karina, tak w jednym ze wspomnień wołał na nią wesoły młodzieniec o imieniu? Konrad?!
Na samym środku tego pomieszczenia znajduje się duży, zakurzony, żelazny stół. Zaś po lewej stronie widać klatkę, na której widok przeszywa dreszcz, wykonaną także z żelaza, wiszącą na dwóch, grubych łańcuchach, siedzi w niej wypchany gołąbek. Z drugiej strony widnieje lustro, ozdobione na zmianę talerzem truskawek i jakimś jeziorem. Karina gdzieś już je widziała.
Dziewczyna próbowała uporządkować wspomnienia. W wyobraźni widziała siebie idącą z dziadkiem za rękę. Idą przez piękny park. Pełen różnych drzew, które zdają się mierzyć ich wyniosłymi spojrzeniami. Zawsze miała bujną wyobraźnie. Przypominała sobie jak babcia opowiadała jej bajki i piekła ciasta ze śliwkami. Jak szła z tatą przez miasto i dużym łukiem omijali smutnych ludzi. Jak oglądała dorożki. Jak jechała z mamą samochodem. Jak siedziała na huśtawce z chłopcem o dość długich, jasnych włosach. Później ten sam młodzieniec wpada do jeziora, a ona z chichotem pyta, po co się tak chwalił swoją umiejętnością pływania. Wyrzekł tylko drżącym głosem „Karina” i utonął.
Nie mogła jednak przypomnieć sobie dokładnie niczyjej twarzy. Później w jej mózgu pojawił się obraz siebie samej stojącej przed wielkimi, brązowymi drzwiami od piwnicy, a przed jej nogi spada wielki złocisty klucz. Coś jej każe wejść środka i………….jak, gdyby zasypia. Budzi się tutaj. W miejscu bez drzwi i okien, stęskniona za przeszłością, samotna. A co najdziwniejsze, nie czuje głodu, zmęczenia, nic. Poczucie czasu straciła zupełnie. Może jest tu już dziesięć lat? Może pięć, może rok, może miesiąc, a może jeden dzień lub godzinę?
2.
Słońce świeci mocno. Chmury patrzą na nie przerażone. Uciekają w popłochu. Na rynku jak zwykle gwar. Ludzie promienieją szczęściem. Wybredni turyści chodzą od straganu do straganu. Błyszczące, kolorowe wisiorki przyciągają wzrok rozrzutnych nastolatek. Jakiś łysol próbuje oszukać małą, chudą staruszkę o bardzo rumianych policzkach. Nie wiedział jednak, że ta drobna kobiecina należy do tajemnego grona babć szlachetnych. Babcia zdejmuje więc okulary i pokazuje swe przenikające na wylot kocie oczy. Uśmiecha się wyniośle, a zarazem opiekuńczo. Pyta:
- Szanowny panie, ile jest dziesięć odjąć dwa?
- Osiem.
- To czemu szanowny pan wydał mi tylko sześć złotych reszty?
- Ma pani te swoje dwa złote i niech pani stąd spada i nie robi zamieszania.
- Miłego dnia i do zobaczenia Łysolku.
Teraz powinna zarechotać jak czarownica, lecz ona tylko rozłożyła swój zielony parasol w śliczne, wesołe żabki, z którym jej wnuczka już wstydziła się chodzić. Wcale nie padało, pogoda była urocza. Latały chmary ptaków. Jak zawsze na rynku przeważały gołębie. Jakaś mała dziewczynka, trzymająca loda w ręku szepnęła coś do mamy, po czym ziewnęła rozkosznie i obejrzała się za siebie, gdzie zadziorny ptaszek obchodził w kółko kromkę chleba. Czemu on jej nie jadł? I po co łaził dookoła kromki? Czy był normalny? Oj, chyba nie.
Ta mała dziewczynka miała długie, jasne włosy, splecione w warkocze kolorową wstążką, oczy jej były koloru błękitnego, a imię brzmiało Marysia. Należała do istot bardzo ciekawskich, które nigdy się nie nudzą i przy tym jakimś cudem była grzeczna. Pomyślała, że ten ptak to jest jej narzeczony i aby udowodnić jak bardzo pierzastego zwierzaka kocha, musi go rozpoznać, stanąć przed nim i wyszeptać: witaj. Tak też uczyniła. Ptak podniósł prawe skrzydło i podrapał się po głowie. Och, pewnie myśli. Ciekawe o czym? Nagle podskoczył i chwycił Marię za ucho.
- Co ci się dzieje, ptaszyno?!
Jednak ptaszyna nic sobie nie robiła z pytań dziewczynki. Chwyciła znów za ucho.
- Au, to boli!
Ptak podleciał kawałek do przodu. Po chwili znowu wrócił. I usiadł na ramieniu Marysi.
- Mamo, mamo spójrz. Ten ptak jest chyba zaczarowany.
Dziewczynka spojrzała na mamę. Mama stała zupełnie nieruchomo, patrzyła przed siebie.
- Mamo, mamo!
Żadnej odpowiedzi. Córeczka rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu pomocy. To nie tylko jej mama skamieniała, wszyscy ludzie skamienieli. Tylko, tylko gołąb i Maria, mogli się ruszać, a może ktoś jeszcze?
3.
W pewnej wsi, zwanej Uroczą, stoi dom. Niby zwyczajny jak inne, brązowy, z jego czterech okien wyglądają kwiatki: czerwone, żółte i błękitne, drzwi duże, ciężkie, a ich skrzypienie słychać nawet, gdy nikt ich nie rusza. Jak się je otworzy widać, duży ozdobny kominek. Kiedy płonie w nim ogień, jak dziś, krasnale i elfy ustawiają się po dwóch stronach, na baczność, i strzegą płomienia, na tę chwilę przestają toczyć ze sobą wojny. Ten właśnie budynek został wybrany na zebrania babć szlachetnych. Dziś właśnie takie miało się odbyć, a była to godzina piąta nad ranem. Pierwsza wkroczyła babcia Leonida ze swoją zielonkawą papużką, obie rozejrzały się podejrzliwie i zasiadły na dywanie po turecku. Babcia wyciągnęła z torebki parasol i przyjrzała mu się uważnie. Był tak zwyczajnie czarny. W tym momencie zaskrzypiały drzwi i weszła babcia Katarzyna:
- O, Leonido, już jesteś. Co u Ciebie? Zdrowie dopisuje?
- Dziękuję u mnie wspaniale, a Ty, Kaśka, jak się miewasz?
- Słyszałaś o zatrzymaniu czasu?
- Pewnie, że słyszałam, jeszcze nie jestem głucha. Ciekawe, co to może oznaczać?
- Trzecie od czterech lat. Sprawa wygląda podejrzanie.
- Wszystko dla Ciebie jest podejrzane, droga Katarzyno!
- Ależ skąd...
W tym momencie z kieszeni Kasi wyskoczyła żaba.
- A mnie to nie przedstawisz? Jestem Bartłomiej Cebula.
- Ile razy mam ci powtarzać, że żaby nie mówią.
- Och, niech mi pani wybaczy, ale żaby mają bardzo słabą pamięć.
- Same z nim problemy, niech tylko droga Leonida spojrzy.
- Z kim są same problemy? – zapytał Bartłomiej
- Z Tobą przyjacielu!
- Ze mną?
Nie usłyszał jednak odpowiedzi, bo jakaś, pachnąca kremem cytrynowym, ręka wrzuciła go do kieszeni. Znowu drzwi się otworzyły i weszła babcia Krystyna, ze swoimi długimi, czarnymi włosami, przeplatanymi siwymi pasemkami. Towarzyszył jej ogromny paw, imieniem Felicjan. Krysia nie widziała świata poza swoim zwierzęciem. Więc zamiast przywitać się z zebranymi rzekła
- Felicjanie, Felicjanie, co zjesz dzisiaj na śniadanie?
- Czy droga Krystyna nie zechce się z nami przywitać? – spytały Kasia i Leonida.
- Słyszę jakieś dziwne odgłosy, ty też Felicjanie?
Paw jak zwykle milczał.
- Ach to wy, drogie przyjaciółki, to mój paw Felicjan. Poznajcie się.
- Ależ my go znamy, dałyśmy go przecież Krysi na imieniny…
Kasia nie zdążyła dokończyć, bo babcia Krystyna rzuciła się w klęczkach na ziemię.
- Ach dziękuję wam, nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiłyście, odmieniłyście zupełnie moje życie, jesteście wspaniałe, lepsze nawet od mojej siostry, która dała mi na urodziny tylko ogródek dla niego.
- Ale niech droga Krystyna przed nami nie klęczy. Słyszała droga Krystyna o tym, że zatrzymał się czas?
- Miałam ważniejsze zmartwienia na głowie, skończyła się ulubiona karma dla mojego maleństwa – cytrynowo-ziołowa, z dodatkiem zmielonych orzechów poznańskich, a wszystkie sklepy były pozamykane, mimo że dzisiaj nie niedziela A w dodatku, jak kogoś spotkałam, to był tak zamyślony, że w ogóle nie słyszał mojego pytania o karmę dla Felicjana. Chyba ze smutku, że nie wygląda jak mój paw.
- Krysiu, to właśnie przez to, że stanął czas.
Drzwi się zatrzęsły i weszły dwie pulchne babcie bliźniaczki: Jagoda i Maryla.
- Witamy, witamy o zdrowie pytamy.
- Jakoś się trzymam. – Westchnęła Babcia Katarzyna.
- U mnie wspaniale, chyba w całej Wiśle nie pływa ryba zdrowsza ode mnie. – Oznajmiła rześko Leonida.
Babcia Krysia nie usłyszała pytania, gdyż Felicjan ziewnął, pierwszy raz od pięciu minut.
- Czas stanął, słyszałyście? Co robimy? Biedni ludzie. Ciekawe, czy to ma jakieś znaczenie, czy po prostu od tak - i kiedy znowu ruszy? Jest jakiś poczęstunek? – Pośpiesznie dowiadywały się Jagoda i Maryla
- Zaczniemy poczęstunek jak wszyscy przyjdą.
- Myśmy przyniosły paluszki słone, wypieku naszej koleżanki. Nasza koleżanka jest kucharką, gotuje same pyszności!
W tym momencie wszyscy usłyszeli leciutkie skrzypnięcie. Weszła ( babcia ) Genowefa.
- Witajcie.
Babcia Genowefa była piękna, w ogóle nie obchodziło jej to, że jest za stara na taki wygląd. Niejednego wpędzała w kompleksy. Miała długi, czarny warkocz. Włosy jej były często farbowane, ale w ogóle nie ulegały zniszczeniu. A co najgorsze, na jej głowie nie było ani jednego siwego włoska, tak dobrze i równo nakładała farbę, zaś jej włosom do siwienia się nie spieszyło. Ubrana była we własnoręcznie szyty sweterek w motyle i długą brązową spódnicę. Miała żółty kapelusik, przyozdobiony kwiatuszkami. Powiesiła go na wieszaku. Usiadła po turecku, zaś koło jej stóp wiernie położył się czarny kot, imieniem Cezary.
- Masz nowego kota?
- Nie, tylko mój bratanek znowu go przemalował.
- Och, nasz braciszek też próbował przemalować nasze szczury, ale wtedy wylałyśmy na niego zieloną farbę. Wyglądał jak kosmita. – wspominały bliźniaczki.
- Kiedy wreszcie przyjdzie reszta?
4.
- Czy ktoś mnie słyszy, co to wszystko oznacza, czy ja śpię, co mam robić, za co to wszystko?- Marysia była przerażona.
Chwyciła mamę za rękę. Była przyrośnięta do ziemi, wszystko było przyrośnięte.
- Mamusiu, co mam robić?– załamała się dziewczynka, łzy zaczęły spływać, po jej zwykle rumianych policzkach.
- Ptaszku, ptaszku, powiedz, co mam zrobić. Jeśli nie umiesz mówić, to chociaż pokaż.
Ptak znowu pociągnął Marię za uszy i podfrunął do wystawy z lustrami. Dziewczynka pędem pobiegła za nim. Spojrzała odruchowo w lustro i krzyknęła. Jej uszy były szpiczaste, wielkości jabłka. Na głowie miała wianek, zielono- biały. I długą czerwoną sukienkę.
- Ach, przyjacielu, już nic nie rozumiem.
Przyjaciel już był w powietrzu. Jednak cały czas się oglądał sprawdzając, czy dziewczynka idzie za nim.
- I gdzie mnie zaprowadzisz?
Szli szybko, omijali wystawy, sklepy, ulice, na których w ogóle nie trzeba było się rozglądać, najwyżej omijać samochody, które zamarły na swoich miejscach w chwili zatrzymania czasu.
Dlaczego akurat jej nie dotknął los pozostałych ludzi? Nie wyróżniała się przecież niczym szczególnym. – Takie właśnie myśli opanowywały psychikę Marysi. Nie miała pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Pocieszała ją tylko myśl, że lubiła tajemnicze zagadki, że to wszystko to tylko zapewne gra.
Zawsze marzyła o przeżyciu niesamowitych przygód. Marzenia jednak a rzeczywistość to dwie różne sprawy. Rozejrzała się dookoła. Jej rodzinne miasto było piękne i nastrojowe. Niektóre budynki pochodziły chyba ze średniowiecza. Im dalej szli, jej dziecięce serduszko biło mocniej.
Zauważyła, że już nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Wszystkie domy były coraz bardziej podobne do siebie. Większość miała czerwony dach, balkon i kolorowe kwiatki w oknach. Spostrzegła, że ptak wiedzie ją w stronę cmentarza. No tego jeszcze brakowało! Jak przygoda, to chociaż ciekawa, oryginalna, a nie jakaś pospolita, dziejąca się na cmentarzu. Na szczęście zwierze jakby odczytało myśli, skręciło w stronę dużego dworku. Był piękny, śnieżnobiały, a przed nim stała otoczona żółto- niebieskimi kwiatkami huśtawka .
Maria nie wytrzymała, mimo tak przerażającej sytuacji, nad rozsądkiem przeważyła jej dziecinna dusza – wskoczyła na huśtawkę. Było przyjemnie. Raz delikatnie opadała w dół raz wznosiła się do góry. Dziewczynka zwróciła wzrok ku jezioru. Było duże i tajemnicze. Zdawało się, że słychać zza niego dziwne odgłosy. Warkocące koła samochodów, dyskusje, szmery, szczekanie psów i kolędy. Wszystko niby takie swojskie a zarazem odległe. Oddzielone szumem wody. Dziewczynka przymknęła oczy. Tyle obrazów jej się nasuwało, wspomnień. Co się z nią stanie, czy jeszcze kiedykolwiek będzie ubierać choinkę, pojedzie gdzieś z rodzicami? Dwie wielkie łzy spłynęły po jej policzkach. Ale cóż, trzeba żyć. Wyciągnęła z kieszeni przedostatnią chusteczkę i starła łzy ze swoich rumianych policzków.
Nagle podskoczyła. Skąd wzięły się te wszystkie dźwięki? Dlaczego ta woda się rusza, można włożyć do niej rękę, a przecież wszystko „skamieniało” i przykleiło się do podłoża?
Ptak, który siedział na jej ramieniu, rozprostował skrzydła i podrapał się po głowie. Ciekawe, czy jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie poszła za gołębiem? Może to wszystko jego wina? Może to krzyżak, który przyszedł zemścić się na Polsce za to, że wygraliśmy z ich zakonem pod Grunwaldem? Tak, wszystko się zgadza. Ci potworni zakonnicy wymyślili tajne przejścia podziemne, w których się skrywają, a wszyscy wierzą, że już dawno okrutny zakon przestał istnieć. Założyli wielkie laboratoria. I tam wymyślają różne skomplikowane machiny, których nie znają nawet Stany Zjednoczone. Do tej pory nie czuli się jednak na siłach, żeby rozprawić się z Polską, zwłaszcza, że Polska weszła do Unii Europejskiej.
Wreszcie jednak dopięli swego, wymyśli maszynę czasu i zatrzymali nią czas. Tylko dlaczego na nią, Marysię, nie działa ta maszyna? Co z nią chcą zrobić? Jakby w odpowiedzi ptak okrążył jezioro i dotknął pazurami jego powierzchni.
- Dlaczego to robisz? – spytała dziewczynka.
Gest zwierzęcia pasował do układanki. Krzyżacy chcą ją utopić, a to jest krzyżak, który przy pomocy ich nadzwyczajnej techniki zmienił się w gołębia. Zaraz po tej myśli Maria zaczęła się śmiać. Jaka jest głupia. Skąd się jej w ogóle wzięło, że ta przygoda ma mieć związek z krzyżakami. Może czas zaraz ruszy, tylko jakiś zwierz zjadł Zegar Wszelkiego Czasu?
Spojrzała ostatni raz na duży dworek i huśtawkę. Z tym miejscem musi być związana jakaś historia, tajemnica. Wielka przyjaźń. Westchnęła głęboko i wbrew swoim wcześniejszym rozmyślaniom i zwykłej ludzkiej psychice wskoczyła do…. JEZIORA.
5.
Drzwiczki się rozwierają. Coś czarnego wysuwa się z szafy. Słychać przerażające władcze chrząkanie, zapach zgnilizny. Jakieś rozczochrane stworzenie wynurza się z szafy. Tak to musi być ona – przywódczyni. Niestety, babcie szlachetne mają przykry nawyk z młodości, kiedy nie były jeszcze szlachetne, i odruchowo na widok babci Hermenegildy – zaczynają piszczeć, uciekać, krzyczeć i wykonywać tym podobne histeryczne ruchy. Babcia Eleonora, która niedawno uzyskała sędziwy wiek lat stu osiemdziesięciu pięciu ( co nawet w tym szlachetnym zgromadzeniu uważa się za cud), nieomal dostałaby zawału, ale na szczęście była ślepa i głucha. Uśmiechnęła się więc tylko życzliwie i przypomniała, żeby Marlena ( jej czternastoletnia wnuczka) kupiła ziemniaki.
Babcia Hermenegilda natomiast rozsiadła się jak kwoka i zaczęła kwękać, jak nakazuje tradycja wszystkim wielkim, polskim osobistościom.
- Spotykamy się tu po raz dwutysięczny pięćdziesiąty szósty. I co do tej pory udało nam się osiągnąć? Lepiej nie wspominać. Słyszałam plotki, że czas stanął. Czy to prawda?
- Tak, czcigodna babciu Hermenegildo. Jak to możliwe, że babcia nie ma co do tego stu procentowej pewności, chyba babcia musiała to zauważyć? – Dowiadywała się Babcia Leonida.
- Od trzech dni siedzę w tej szafie, to jak mogłam coś zauważyć?
- Przecież spotkanie odbywa się dopiero dzisiaj! Czym Hermenegildo się żywiłaś?
- Coś zawsze się znajdzie.
- Na przykład?
- Czy na pewno chcesz znać odpowiedź na to pytanie?
- Nie! Nie chciej! – Zaczęły błagać Leonidę inne babcie.
Leonida na szczęście była dobroduszna i przestała zaspokajać swoją ciekawość. Zajęła się przyglądaniu wyczynom Angeliki, która ustawiała paluszki słone, od największego do najmniejszego, pilnując, aby na każdym było po tyle samo ziarenek soli. Babcia Angelika pochodziła ze słynnej rodziny Monk. Kiedyś miała zadziwiająco długie włosy, których wszyscy jej zazdrościli. Biedaczka musiała je jednak obciąć, gdyż zaczęły nierówno siwieć.
- Przejdźmy jednak do rzeczy, bo to chyba ważniejsze od tego, co jadłam w zeszłym roku (do tego doszła rozmowa). – powiedziała Hermenegilda – Czas stanął. Co wy na to, moje drogie?
- I cóż z tym faktem można zrobić? – Spytały bliźniaczki ( Jagoda i Maryla ).
- Oo! możliwości jest dużo.
- ?????? (czyt. na przykład?)
- Proponuję jechać na Górę Kasjopea, gdzie czas płynie własnym tempem.
- Po co te całe kombinacje z czasem itp., miałyśmy założyć zespół muzyczny.
- A co ważniejsze? przywrócenie czasu czy zespół muzyczny?
- Ale takie podróże są bardzo niebezpieczne. Lepiej zostańmy i podlewajmy kwiatki w ogródku, żeby nie zwiędły, bo jak ten czas stanął, to moja wnuczka nie może ich podlewać. – zaproponowała Babcia Flora.
- Ale kwiatki w takim razie też nie rosną!! – dokonała odkrycia babcia Katarzyna.
- Ja się boję!– …… ( żadna babcia nie przyznała się do tych słów).
- Przestańcie tchórzyć! Chcecie tutaj siedzieć na wieki, na zmianę starzeć się i tetryczeć?
- Ja wszędzie pójdę, byleby mojemu pięknemu Felicjanowi nic się nie stało.
- Nie bój się tak o niego. Wyobraź sobie, że twój paw to dzielny rycerz, a ty jesteś piękną księżniczką, której wiernie broni. – przekonywały Jagoda i Maryla.
- Nie, on jest moim małym synkiem, a ja jestem jego mamą. – odparła babcia i spojrzała opiekuńczo na swojego „ małego synka”, który odwzajemnił jej to zjedzeniem dwóch paluszków słonych. Wzbudziło to rozpacz Angeliki, gdyż zwierz zjadł je ze środka.
- Nie rozpaczaj, nie rozpaczaj Angelo, nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś nie po kolei zjadł paluszki.
Babcia Hermenegilda wstała, poprawiła okulary, chrząknęła, wykonała jakieś tajemnicze gesty dłońmi, spojrzała na zebranych i rzekła:
- Więc, podsumowując nasze dzisiejsze rozważania, udajemy się na Górę Kasjopea. Czy są jakieś pytania?
- Czy to daleko? – pierwsze pytanie padło z ust Babci Leonidy
- Na to nadzwyczajnie pospolite, a za razem skomplikowane pytanie moja ostateczna, a zarazem nieodwołalna odpowiedź brzmi: nie wiem.
- Gdzie ona się znajduje?
- Jej najniższe szczyty są w wodzie, zaś najwyższe obijają się o chmury. Jednym słowem, znajduje się pomiędzy szczytem fantazji a realizmu.
- Żyją tam jakieś istoty?
- Żyją, żyją i to bardzo różnorodne. Największą sensacje wzbudzają małe małpki albo wielkie jaszczurki przypominające smoki. Jak zapewne się domyślacie, im bliżej szczytu realizmu, tym bardziej ten świat jest normalny, zaś im dalej - tym bardziej zaczarowany, nieprzewidywalny.
- To Hermenegilda tam była?
- Nie, ale babcia mi opowiadała.
- Co jeszcze ci mówiła?
- Mówiła, że są tam takie cudowności, jakich świat nie widział, że nie da się tam nudzić, każdy kilometr dostarcza nowych atrakcji, a zarazem niebezpieczeństw, wszystko zależy od kąta aktualnego zbliżenia do któregoś ze szczytów.
- Co trzeba tam wziąć ze sobą?
- Ubrania i coś do jedzenia.
- Przykro mi, nie jedziemy. – Oznajmiła ni stąd, ni zowąd Krystyna
- Co??? Dlaczego??
Słowa te brzmiały bardzo rzeczowo i poważnie. Wszyscy pobledli zapominając, że zostały wygłoszone przez drogą babcię Krystynę.
- Felicjanowi skończyła się karma. – brzmiała ta „przerażająca” odpowiedź.
Była zupełnie niepoważna, ale kłopotliwa. I co teraz? Jak wytłumaczyć babci Krystynie, że ptak może się żywić czymś innym? Z tej potworne sytuacji uratowała wszystkich babcia Angelika:
- Będzie się żywił paluszkami słonymi. Sama widziałaś jak je wcinał.
- Wróćmy jednak do rzeczy- zarządziła Babcia Hermenegilda – Możemy wziąć ze sobą tylko to, co znajdziemy w tym pokoju. Na tej górze na pewno będzie coś do jedzenia, będą sklepy i to lepsze od naszych. Ubrania też kupimy. W tej szafie jest kilka ładnych sukienek i płaszczy. Niestety, nie starczy dla nas wszystkich. Aby sprawiedliwie je rozdać, zagramy w coś. Każda podnosi prawą rękę do góry i zaczyna płakać. Teraz chwyta się za nos. Kto pierwszy usiądzie wygrywa. Babcie mimo swojego wieku szalały jak opętane. Wreszcie nadszedł wyczekiwany moment – ogłoszenie wyników.
- Babciu Angeliko, proszę podejść do mnie, zdobyłaś pierwsze miejsce. Masz więc największy wybór. Co wybierasz?
- Nie wiem. Tę czerwoną. Albo nie! Zieloną.
- Czyli tę zieloną?
- Nie, ten czarny płaszcz.
- Ten czarny płaszcz?
- Nie, chyba jednak tę czerwoną sukienkę.
- Jest Angela zdecydowana?
- Nie.
- To co chcesz w końcu?
- Nie wiem.
- Zdecyduj się wreszcie.
- Nic nie chcę, bo to wszystko jest zakurzone.
Inne babcie na szczęście sprawiały mniej kłopotu i ubrania szybko zostały rozdane.
- A właściwie, to jak na tę górę się dostać?
- Trzeba iść na Dworzec Kamienny i wsiąść do pociągu, którego numer dzieli się przez trzy, a co dalej, to się jeszcze okaże.
- Trzeba mieć bilety?
- Tam zamiast kupować biletów, zdaje się, trzeba wykonać jakieś zadanie.
- Na przykład? – spytała przerażona Małgosia.
- Och nie wiem. To wszystko to tylko ploty.
- To może ta góra wcale nie istnieje?
- A może ty wcale nie istniejesz? – zachichotała babcia Jaga
- Istnieję.
- Skąd wiesz? Może jesteś tylko złudzeniem?
- Dobra, przestańmy filozofować i weźmy się za coś konstruktywnego.
- Co jeszcze, droga babciu Hermenegildo, mamy zrobić? Jak dostać się na ten dworzec?
- Nigdy nad tym się nie zastanawiałam, ale to chyba dość proste.
6.
- Stańcie w kółku i chwyćcie się za ręce. Podskoczcie do góry. Zamknijcie oczy. Otwórzcie. Dalej nic się nie dzieje? Niech każda znajdzie po jednym kamieniu, stanie jak przedtem, ręce wystawi do przodu i krzyknie: Dworzec Kamienny.
Hmm, nie działa. Ustawcie się w kwadrat.
Też nie działa. Ma ktoś jakiś pomysł?
- Może trzeba ustawić się w trójkąt?
- A może nie wolno trzymać się za ręce?
- A może trzeba coś śpiewać?
- Wiemy, wiemy! Ustawmy się w pociąg i śpiewajmy: Konduktorze łaskawy z Dworca Kamiennego… - wymyśliły Jagoda i Maryla.
Pomysł był wyśmienity, ale, niestety, nieskuteczny. Dopiero babcia Katarzyna wymyśliła, aby śpiewać: Konduktorze Łaskawy zawieś nas do Warszawy.
Zadziałało. Otoczyło wszystkich czerwone światło, przeplatane niebieskimi kwiatami. Przed oczami pojawia się dużo kamienic, następnie wszystkie znikają i odstępują miejsce nowemu budynkowi.
- Gdzie jesteśmy? Jakoś to nie przypomina dworca..
- Gdzieś już to widziałam.
- Mnie też się wydaje to jakieś znajome, chyba pokazywali w „Wiadomościach”.
- Patrzcie, jaki piękny pałac, chyba zabytkowy.
- Ja dam głowę, że widziałam go w książce do historii mojej wnuczki. – Przypomina trochę warszawskie Łazienki.
- Chodźmy w prawo może tam jest ten dworzec..
Szły zdziwione swoją nową sytuacją. Nie chciało im się nawet dyskutować. Każda zamyślona. Od czasu do czasu kiwały głowami. Czyżby ta sytuacja je przerastała?
- Może zaśpiewajmy jeszcze raz tę piosenkę o pociągu? Tylko tym razem z Dworcem Kamiennym.
I tak na środku Warszawy parędziesiąt starszy pań chwyciło się za rączki i zaczęło śpiewać: Konduktorze łaskawy zawieś nas na Dworze Kamienny. Jak dobrze, że czas stanął nikt tego nie widział.
- Widzicie ten mały kolorowy obiekt w powietrzu?
- Tak, on się zbliża!
- Ciekawe, co to...
Babci Hermenegildzie nie było jednak dane dokończyć tej kwestii, gdyż tuż przed nią na kolorowym spadochronie wylądowała mała brązowa myszka. Spojrzała radośnie, poruszyła śmiesznymi wąsami i rzekła:
- Pierwszy test zdały drogie Panie na sześć.
- A na czym polegał?
- Sprawdzaliśmy, czy drogie Panie nie są zbyt przyzwyczajone, do swojej okolicy (kraju) i czy zniosą tak odmienny klimat, ale, jak widać, nie należą Panie do gatunku, w którym przywiązuje się większą wagę czy pamięć do miejsc. Teraz więc…
Cezary ( kot babci Genowefy) zakończył skok, do którego szykował się od chwili. Wszyscy zamarli. A on dystyngowanym, bezlitosnym ruchem łapy pochwycił sympatycznego gryzonia i ….zjadł! Babcie automatycznie wyjęły chusteczki i już mniej automatycznie zaczęły płakać…
Ze smętnego odrętwienia wyrwało wszystkich dziwne burczenie w brzuchu kota.
- Posłuchajcie! – szepnęła Babcia Jaga.
- Drugi test, niestety, nie przeszedł pomyślnie, był nim mój wygląd, sprawdzał, czy wszystkie istoty w pociągu mogą czuć się bezpiecznie w waszym towarzystwie. – Powiedział brzuch Cezarego. Na szczęście kot przypomniał sobie ( przy pomocy Babci Genowefy) , że jest wegetarianinem i wypluł małe zwierzątko.
- Dlaczego właściwie nie przeszłyśmy tego testu? – spytała Babcia Katarzyna
- Bo zostałem zjedzony.
- Naprawdę? Nie przypominam sobie. – połapała się w intrydze Babcia Leonida.
- Tak, naprawdę zostałem zjedzony.
- Może się Panu przyśniło?! Nikt Pana przecież nie zjadł.
- Drugi test zdałyśmy też na sześć i z całą pewnością możemy już jechać na Dworzec Kamienny.
- Nie.
- No jak wszyscy drogiemu Panu mówią, że tak to znaczy, że tak.
- Zostałem przecież zjedzony, a skoro zostałem zjedzony, to są drogie Panie uznane za niebezpieczne.
- My za niebezpieczne to absurd! Jaki drogi Pan ma dowód?
- Mam aparat fotograficzny.
- To bardzo przykre. – Uśmiech spełzł z twarzy Jagodzie i Maryli.
- Mogę zobaczyć zdjęcia? – Nie dawała za wygraną Babcia Marysia numer trzy.
Gryzoń przeszukał kieszenie bluzki, potem kurtki, potem spodni, potem rozejrzał się dookoła i rzekł:
- To bardzo ciekawe, ale nie mogę znaleźć mojego aparatu. Jestem więc zmuszony wziąć drogie Panie na Dworzec Kamienny.
- Hurra!!
Babcia Genowefa pierwszy raz była dumna ze sklerozy swojego zwierzątka, które po prostu zapomniało wypluć aparat. Wszystkie starsze panie poczuły ulgę, tylko Babcia Krystyna była smutna.
- To takie przykre, mój Felicjan jest przecież taki fotogeniczny - dzieliła się zmartwieniem ze swoimi przyjaciółkami, nie mogąc zrozumieć dlaczego nie podzielają jej nastroju…
Wokół ciemno, pięć ławek przed którymi rozciągają się nadzwyczaj krzywe tory. Tak wygląda Peron Kamienny. Zimno i ponuro. Dookoła las. Czasem wyjdzie zza niego czarny kot. Przejdzie dwa kroki i rozmyje się niczym sen. W każdej chwili wszystko może się wydarzyć, albo i nie. Oprócz Babć szlachetnych, na dworcu była tylko jedna osoba -dziewczynka. Siedziała w ostatniej ławce. Poważna i smutna. Miała kruczoczarne włosy do ramion, zielone oczy. Ubrana w czarną, długą sukienkę, przypominała młodą czarownicę. Mogła mieć jakieś czternaście lat. Dlaczego tu przyszła? Babcie nie miały odwagi do niej podejść i spytać. Wypatrywały się tylko niczym w transie w jej bladą twarz.
Nadjechał pociąg. Był w kolorze czerwonym. Wszystkie jego okna były nadzwyczajnie dokładnie zasłonięte fioletowymi firankami. Otwarto drzwi wagonu. Do ostatnich weszła ta tajemnicza dziewczynka. Babcie podążyły za nią.
Krzyk, gwar, tłum. Wszędzie coś się dzieje. Dwa wampiry grają w karty siedząc po turecku na środku korytarza. Ze wszystkich kątów wyskakują krasnoludki. Jakiś złotowłosy młodzieniec trzyma na rękach wannę, w której leży umierająca syrena. Wszędzie latają mówiące biedronki przesyłając śmieszne wierszyki. Nikt nie może sobie znaleźć miejsca. Z każdej strony wiją się inteligentne rośliny. Trzeba ostrożnie iść, aby nie złamać sobie nogi. W każdym przedziale inna niespodzianka. W jednym na fotelu śpi smok, w drugim tysiące pszczół, w trzecim jacyś czarodzieje zmieniają się na zmianę w żaby, gdzie indziej bakterie, które w ramach ewolucji osiągnęły całkiem pokaźną wielkość. Na suficie zobaczyć można chyba każdą odmianę pająka. Wreszcie udało się znaleźć prawie pusty wagon. Siedziała w nim tylko wcześniej spotkana dziewczynka…
Babcie rozsiadły się wygodnie i wyjęły robótki. Rozmowa „nie kleiła” się. Każda dumała nad swoją wersją przyszłości. Zwierzęta usadowiły się grzecznie obok lub pod swoimi właścicielkami. Dotrzymywały swoim paniom towarzystwa - wiernie i w milczeniu .
Nareszcie ktoś przerwał ciszę
- A czemuż panienka samotnie podróżuje po tak niebezpiecznych miejscach? – Babcia Marysia nr 4 spytała nieznajomą dziewczynkę. Reakcja była nadzwyczajna. Tajemnicza osóbka zniknęła. Nie wymówiła żadnego zaklęcia, nie pstryknęła palcami. Po prostu zniknęła.
- To bardzo dziwne!
- I interesujące!
- Hm…
- Wzruszające!
- Mój paw umie lepiej!
Staruszki omawiały zdarzenie. Niestety, na tym ich rozważania musiały się zakończyć, gdyż wszedł Indianin ćwiczący strzelanie z łuku i trzeba było bardzo uważać, aby nie zostać trafionym. Minęła bezsennie noc, na schyleniach i najrozmaitszych unikach. Wreszcie Babcia Leonida nie wytrzymała i zapytała:
- Czy drogi Pan mógłby przestać strzelać z łuku?
- Ależ drogie Panie, te strzały są wirtualne!
Reakcji babć lepiej nie opisywać. Wreszcie pociąg wjechał czarnym tunelem pod górę, wyjąc ze strachu.
- Za chwilę będziemy wysiadać. – powiedziała rzeczowo babcia Hermenegilda.
Dopiero teraz starsze panie uświadomiły sobie, jak potwornie są śpiące. Niczym na sygnał ziewnęły i zapakowały włóczki, uszyte skarpetki i czapki do toreb. Przecisnęły się do wyjścia. Były tak zmęczone że nie przyglądały się otoczeniu. Ich największym marzeniem stał się sen. Znajdowały się na jakiejś łące więc sprawa była prosta. Położyły się przy pierwszym lepszym drzewie i zasnęły.
7.
Śpiew ptaków wokoło, jakże przyjemny. Ranna rosa nadzwyczaj delikatna. Zapach kwiatów. Błogi spokój. Och, jak miło. Zaraz, zaraz, coś siadło na nosie. Babcia Katarzyna rozwarła oczy. Nigdy czegoś tak przecudownego nie widziała, nieskończona łąka. Tysiące roślin. Każda dziwna i będąca czyimś domem. Wokół owady latają w rządku. Niby gdzieś się śpieszą. Na środku zamek z kamieni i kwiatków. Pilnują go dwa dzielne żuki z dzidami w rękach. Pięć motylków ozdabia szóstego motylka. Słychać jakąś cichą, melodyjną rozmowę:
- Warkocz dla Zofii został ukończony. – zapiszczała Stefcia.
- Toż to obrzydliwe! Popraw to natychmiast! – narzekała Gloria.
Mała motylica (Stefcia) pisnęła złowrogo i odleciała obrażona.
Zaś stojąca na środku, na podwyższeniu z kwiatka Zofia machnęła skrzydłami. Był to znak, że teraz chce pobyć w samotności. Poleciała nad jezioro i przykucnęła na lilii. Przejrzała się w wodzie, pomachała wesołemu żółtobrzeżkowi, który właśnie nurkował koło niej. Zamknęła oczy i całkowicie poddała się relaksującemu falowaniu wody, wszelkie zmartwienia oddając w jej mokre dłonie…
Teraz honorowe miejsce w środku zajęła Anka Stokrotkówna.
- Jaką fryzurę Anna prosi, warkocz zwyczajny, warkocz królewski, kok, czy może ognistego rozczochrańca?
Anna spojrzała inteligentnie, a zarazem ufnie na towarzyszki, co oznaczało, że zdaje się całkowicie na ich fantazję. Następnie jej miejsce zajęła Barburka, potem Maja, Wenesa i każda inna mieszkanka tej kwitnącej ziemi. Każda każdą czesała, każda każdą stroiła, każda na każdą patrzyła z przyjaźnią i zazdrością równocześnie, według nakazów tradycji.
Babcia Hermenegilda ziewnęła twórczo i rzekła:
- No, drogie Panie, sądzę, że już powinnyśmy wstawać.
- Wstawać? Po co? – Babcia Katarzyna nie wyglądała na zachwyconą.
- Ileż można leżeć?
- W pociągu prawie w ogóle nie mogłyśmy spać. Więc co w tym dziwnego, że jesteśmy śpiące?
- My idziemy zwiedzić to piękne jezioro! – Zakrzyknęły bliźniaczki, kiedy po długich próbach udało im się wstać.
- Chyba pójdę z wami. Ta kraina jest cudowna niczym…
Babcia Marysia nr 4 nagle przerwała swoja mowę i zamarła na chwilę wpatrując się w
wysoką jabłoń rosnącą dziesięć kwiatków od miejsca, w którym rozmawiały. Siedziała pod nią pewna dziwnie znajoma dziewczynka, ubrana w swoją czarną sukienkę…
- Ta dziewczynka nas śledzi!
- Ona jest podejrzana!
- Hm, ona jest nawet bardzo podejrzana.
- Pamiętacie jak znikła?
- Tak, niczym czarownica!
- Może chce ukraść mojego pawia?
Jako odpowiedź dało się słyszeć tylko głośne westchnięcie.
Każda staruszka była na swój sposób pochłonięta obawami.
- A może ona po prostu zgubiła się i czuje się przy nas bezpieczna? – opiekuńczo zapytała Babcia Leonida.
- To czemu znika jak się do niej odezwiemy?
- Może się wstydzi?
- Mamy za mało informacji, aby odpowiedzieć na te pytania, ale nie ulega żadnej wątpliwości, że ma jakieś magiczne zdolności.
- To może spróbujmy jeszcze raz do niej zagadać?
- Świetny pomysł! Podasz mi kapelusz Genowefo?
- Ten żółty w paski?
- Tak, właśnie ten poproszę. Chodźmy!
Pierwszy kwiatek, drugi, trzeci, czwarty, siódmy, dziewiąty i już na miejscu. Teraz swoje metody wychowawcze postanowiła wypróbować Babcia Zbigniewa:
- A panienka…- Już dziewczynki nie było. Zbigniewa załamana fiaskiem kucnęła smętnie pod Jarzębiną i złożyła sama sobie ważną obietnice, którą, niestety, nie podzieliła się z nikim więcej.
- Patrzcie na tego motyla! Jaki jest piękniutki! – Zmieniły temat bliźniaczki.
- Wszystkie motyle są śliczne, i kwiaty, i drzewa i łąka i cały ten świat kolorowy! – Wykrzyknęła Babcia Leonida.
- Ciekawe, czy tutaj jest wieczna wiosna?
- Być może…
- Te owady są cudowne, mają ludzkie twarze! Pszczoły i komary nawet nie gryzą! – zauważyła Babcia Jaga
- A skąd droga Babcia o tym wie? Może droga Babcia ma po prostu niesmaczną krew?
- Krakowskie ją uwielbiały.
- Tak to już z nami jest, droga Pani! – zabzyczał wielki komar siadając na jej nosie.
- Ach tak…
- Dobra, lecę papa!
- Przeważają motyle. – orzekła stanowczo Babcia Genowefa.
- A jacy z nich strojnisie.
- Teraz już przerwały strojenia i grają w ganianego...
Mała Melisa próbowała złapać równie małą Laurę, po czym obie spadły na duży czerwony kwiat i krzyknęły ubawione.
- Melisa strasznie szybko biega!
- A jak mam biegać, skoro tak szybko uciekasz, Lauro?
- Ja szybko? To Melisa mnie szybko goni, więc ja nie mam wyjścia!
- Nie, to ty Lauro szybko uciekasz, więc ja cię muszę szybko gonić!
- Nie, skoro ty mnie szybko gonisz, to ja mszę szybko uciekać, Meliso.
- To może jeszcze raz spróbujmy i dowiemy się, która miała rację!
- Laura goni!
- Nie, Melisa goni!
- Dlaczego? Goń Lauro!
- Goń Meliso!
I znów przyjaciółki spadły na duży kwiat. Tym razem jednak był koloru żółtego i miał dużo dziur, co niesłychanie upodabniało go do sera żółtego. Jedyne różnice, choć nieduże, kryły się w smaku i nazwie.
- I kto w końcu miał rację? – Pytały małe motylice.
- A kto w końcu gonił?
Wybuchnęły mało motylim śmiechem.
- Jestem taka zmęczona/y. – rzekły równocześnie wszystkie stworzenia i nie tylko - wiele istot mogłoby przysiąc, że trawa, kwiaty i jezioro też się wypowiedziały. Po pierwszym ziewnięciu nastąpiło kolejne i cała kraina zamknęła oczy, choć nie cała zasnęła.
- W tym klimacie cały czas chce mi się spać! – narzekała Babcia Aleksandra.
- A komu by się nie chciało?
- Może to z nadmiaru wrażeń?
- Ciekawe kiedy te owady się obudzą.
- Ale najważniejsze pytanie: dlaczego one tak wcześnie chodzą spać?
- Tak, to prawda, dopiero czternasta godzina…
- Może ma być jakieś święto, na które chcą się wyspać?
- Brzmi to nadzwyczaj sensownie! – Pochwaliły Maryla i Jagoda, klaszcząc w dłonie.
Staruszki usiadły po turecku dookoła starego dębu i zaczęły grać w skojarzenia. Gra to była niezbyt wymyślna, ale po tylu wydarzeniach jedyna możliwa. Ile grały nigdy się nie dowiemy.
Kolejka doszła do Babci Teresy, która po raz setny musiała podać skojarzenie do „Felicjana” (biedaczka siedziała obok Babci Krystyny), gdy zadzwoniły fioletowe dzwonki obrastające pałac królewski. Wyłonili się z niego: król, królowa i książę motyli jadąc w karecie z łupiny orzecha, zaprzężonej w dwa wielkie koniki polne. Zaś za nimi podążał pochód złożony z dwóch mrówek – służebniczek dźwigających wielkie (jak na swoje rozmiary) tace z jagodami, z kilku dostojnych biedronek i wcześniej wspomnianych żuczków – wojowniczków z dzidami w dłoniach.
Dzwonki odezwały się znowu.
Zbudziły się motyle i inne jeszcze nieobudzone owady. Wzleciały w górę oszołomione, skłoniły się nisko. Panienki poszybowały ostatni raz przejrzeć się w srebrzystej wodzie jeziora, poprawiły fryzury i podekscytowane wróciły na miejsce uroczystości.
- Weźmy radość ze śpiewajki pokoleniowej (Powstańmy do hymnu). – Zaproponował nieśmiało Książe.
„Pierwsze skrzydło
Drugie skrzydło
Trzecie skrzydło
Czwarte skrzydło
Piąte skrzydło
Ref: A leć Śpiewajko za góry, za lasy
Popraw nasze czasy.
Pierwsze skrzydło
Drugie skrzydło
Trzecie skrzydło
Czwarte skrzydło
Kupić Ci liczydło?
Ref. …
Śpiewali raźno obecni, aż królową rozbolało gardło. Książę wzniósł się wtedy lekko w górę, obleciał dwa duże kółka nad głowami zebranych i zasiadł na głowie Babci Leonidy.
- Co? Nie rozumiem. Czy ktoś zechce udzielić mi wyjaśnień? – pytała oszołomiona kobieta.
- Z moich obserwacji wynika, że książę szuka żony, a zarazem przyszłej królowej… – powiedziała Babcia Hermenegilda.
- Tak jak w Kopciuszku? – domyślała się Babcia Marysia nr 5.
- Mniejsza o to, ale dlaczego książę usiadł na moim nosie?
- Babcia Leonida została jego szczęśliwą wybranką! – dokończyła wreszcie wyjaśnienia Hermenegilda.
- Wasza Wysokość Babcia Leonida. – poprawiła udając odruch wybranka księcia. Wyprostowała się dumnie. Tymczasem owady ustawiły się wokół niej, chwyciły za rączki i zaczęły tańczyć. Tylko starsze istoty, o wyblakłych skrzydełkach, podpierające się w locie na śmigiełkach jak ludzie na laskach, usiadły smętnie pod drzewem myśląc, że w ich życiu nic się już nie wydarzy. Mylili się biedacy - dla niektórych życie zgotowało jeszcze wiele przygód.
- Ja nie mogę zostać przecież ich królową! Jak grzecznie odmówić? Każda inna na moim miejscu byłaby w siódmym niebie.
- Nie wiem. – Wyznała szczerze przywódczyni.
- Za chwilę ma zacząć się ślub. Słyszałyście rozmowę tych dwóch młodych mrówek?
- Nie, ale jakoś tego nie żałuję, a z drugiej strony…Może by jednak zostać ich królową?
- I nas Babcia tak zostawi?! – oburzyły się bliźniaczki.
- Jak z tego wybrnąć? – Medytowały panie, a kręgosłupy podkreślały ich problem garbiąc się złośliwie.
- Zakończmy to niczym bajkę. Pantofelek zrzucę i ucieknę, gdzie mnie nogi zawiodą.
- Razem z nami? – Upewniały się przyjaciółki.
- Razem z wami!
Bajka się wypełniła.
Leżał sobie pantofelek na zielonej łączce, wśród ptaków śpiewu. Patrzył smętnie książę, płakał przez dni cztery. Przeszło mu piątego - oświadczył się Ance Stokrotkównie. Zaś szóstego nawet pantofelek po Babci Leonidzie zniknął tajemniczo – biednej zmarzły nóżki.
- Cicho, zaraz nas usłyszą.
- Operacja „Kapeć” się udała. To ta też się powiedzie.
- A może one nie chcą?
- Och, to już ich problem.
Idą wolno cichutko, niczym koty przedzierają się przez zarośla.
- Czwarty kwiatek?
- Budzimy!
Konwalia rozwarła oczy, usiadła jak opętana:
- Kim jesteście? Złudzeniem, marą, snem, czy może duchami?
- Przyjaciółki, o więcej nie pytaj, tylko chodź z nami.
- Dziwne! Magia?
- Pierwsza nasza! Proszę usiąść, nie bać się niczego.
Ile takich pobudek było i czy wszystkie zakończyły się sukcesem - nie wiem, było ciemno. Wreszcie wstało słońce, obudziło dzień, a dzień uśmiech.
- Z dniem dzisiejszym co do minuty, ogłaszam, że nasz wspaniały związek wzbogacił się o latające babunie! Czy drogie istotki są gotowe złożyć przysięgę? –ogłaszała Hermenegilda.
- Jeszcze chyba nie…
- Świetnie, bo i tak jeszcze nie możecie, gdyż jest za jasno. Wytrzymacie do wieczora?
- Postaramy się.
I stało się. Złożyły obietnice. Nie wolno już było na nie mówić istotki, zwierzątka, stworki. Zostały pełnoprawnymi, latającymi babciami szlachetnymi!
8.
Panował gwar i hałas. Babcie Szlachetne przygotowywały się do kolejnej wyprawy, jeszcze cięższej. Wstały o świcie, a teraz ziewały po każdym zdaniu.
- Idziemy do Doliny Przesądów ….ziewnięcie…Jest tam jakaś wyrocznia...Moja babcia mówiła, że któraś z jej przepowiedni się kiedyś spełniła…ziewnięcie… Poprosimy ją więc o radę, co wy na to?
- Umiesz rozmawiać z duchami?
- Miałam na myśli wyrocznię!
Około dwunastej staruszki usiadły w kółku i sprawdzały, czy wszystko zostało wzięły. Kiedy piąty raz wyjęły i włożyły tajemniczy, błyszczący kamień zrezygnowane wstały i ruszyły przed siebie śpiewając. Która najbardziej fałszowała, trudno powiedzieć…
Po sześciu godzinach ostrego, a przynajmniej dzielnego marszu, doszły do rozdroża. Równocześnie spojrzały na wielki brązowy drogowskaz. Widniał na nim mały czerwony napis: „Rzuć monetą. Przeznaczenie wskaże Ci drogę. Reszka – idź w prawo, orzeł – w lewo, nie masz czasu na zastanowienie – idź prosto, nie posiadasz w ogóle pieniędzy – zawróć.”
- To którędy pójdziemy?
- Sądzę, że tym razem bezpieczniej zawierzyć zwierzętom niż własnemu losowi. – orzekła nadzwyczaj mądrze Babcia Leonida.
- Oczywiście, z instynktem mojego kochanego pawia nigdzie nie zabłądzimy.
- Moim skromnym zdaniem sprawiedliwiej będzie, jeśli rozstrzygniemy większością głosów. Każda z nas spyta swojego pupila, w którą stroną chce iść. Odpowiedź odczyta ze strony, w którą obróci głowę i z tym podobnych gestów. – zaproponowała Babcia Teresa
- Tak - rzeczywiście to jest bardzo sprawiedliwe, jednak zajmie dużo czasu. Po prostu chodźmy prosto. – Powiedziała stanowczo przywódczyni.
- Dlaczego akurat prosto? – dopytywała Babcia Angela
- No to możemy iść w prawo, ale już chodźmy.
- No to w końcu gdzie?
- Idziemy prosto. Bardzo bym prosiła zaakceptować tę decyzję bez dyskusji.
- Gdzieżby ktoś śmiał dyskutować, ale właściwie to dlaczego nie pójdziemy w prawo?
Wybranie drogi stało się więc możliwe tylko sposobem Babci Teresy, który okazał się zdumiewająco skuteczny.
Szły w milczeniu rozglądając się na boki. Nie upłynęła godzina, a zobaczyły pierwsze dachy wioski. Na przywitanie drogę przebiegły babciom trzy czarne koty, miaucząc donośnie.
- Jaki tu dziwny nastrój…- szeptały bliźniaczki. Tutejsza atmosfera bardzo nie spodobała się Maurycemu. Zaczął kichać i prychać jak oszalały. Bał się, że z powodu nowej kolorystyki jakaś czarownica postanowi go sobie przywłaszczyć.
Ziemia wioski wyłożona była równiutkimi, śliskimi płytkami chodnikowymi, białymi i czarnymi na zmianę.
- Czuję się jak na wielkiej szachownicy… - westchnęła Babcia Jaga.
Wszędzie stały najrozmaitsze stragany, budki, małe domki o dziwnych kształtach, a wróżki, cyganki i czarownice wróżyły przyszłość naiwnym wędrowcom. Babcie weszły do kafejki internetowej. Znajdujące się tam komputery nie zawierały nic prócz programów niezbędnych do działania systemu i Internetu. Zaś Firewall przepuszczał tylko łańcuszki szczęścia. Babcia Katarzyna pozwoliła sobie przeczytać jeden: „Dziś jest ładna pogoda. Jeżeli prześlesz tę wiadomość do wszystkich, których masz na liście - Twój komputer się uśmiechnie. Jeśli nie wyślesz tego do przynajmniej dziesięciu osób, spadniesz z krzesła.”
- Jest w tym trochę prawdy!! – stwierdziła Babcie Konwalia patrząc na Babcie Katarzynę, która zaczęła się tak śmiać, że rzeczywiście spadła krzesła
Wyrocznia znajdowała się w dużym, okrągłym budynku przypominającym talerz porcelanowy. Po przejściu dużych, kremowych drzwi wchodziło się do ciasnej sieni. Przejścia do następnego pomieszczenia strzegł Sfinks. Spojrzał groźnie na staruszki i zaśpiewał:
„ Pytanie zadać nadszedł czas, siądźcie wszyscy wkoło, myślcie, myślcie i główcie się wraz.
Jest miasteczko, a w miasteczku domek, jakiej odpowiedzi udzieliła mi istota przed wami, zapytam dziś Was?”
- Ja tam wiem tylko, że moja Babcia tu była i rzekła chyba „nie kłóć się ze starszymi” – powiedziała Babcia Hermenegilda
- Pamiętam, to było takie wzruszające. Dała mi zielony cumelek. Do dziś, kiedy nikogo nie ma, odsuwam specjalną cegiełkę w ścianie i wyciągam ten pamiątkowy skarb… – Powiedział nieswoim głosem Sfinks – To jednak nie jest poprawna odpowiedź.
- Daj nam wskazówkę, to uszyjemy ci czapkę na drutach! – zaproponowały Jagoda i Maryla.
- Rękawiczki też?
- Ma się rozumieć.
- Przyszła, była młoda choć poważna, ubrana w czarną długą sukienkę….
- Nic nie powiedziała. – stwierdziła jak zawsze bystra Babcia Angelika.
Stwór odsunął się od drzwi. Starsze Panie wyszły. Pogratulowały Angelice. Wdrapały się po stromych, krętych schodkach i stanęły oko w oko z wielką czerwoną truskawką.
Siedziała na wielkiej złotej poduszce, strzeżona przez dwie uzbrojone śliwki z widelcami w rękach.
- Witaj mądra wyrocznio! – skłoniły się nisko Babcie, a owoc spojrzał wyrozumiale. – Jaki los nas czeka?
- W imię wszystkich truskawek świata, sekret czasu i przyjaźni, tajemnica po dwóch jeziora stronach, a na talerzach wyrosną truskawki!
- Czy zechciałaby droga Pani trochę bardziej w naszej mowie?
Niestety, było już za późno. Zniknęło pomieszczenie, zniknął cały budynek, a na jego miejscu wyrosło wysokie drzewo truskawkowe.
9.
- Jak czcigodna Maria się miewa? Widziała Pani czarnych rycerzy?
Dziewczynka zobaczyła wielką zamazaną rękę i ogromne ilości par oczu. Leżała na podłodze w dziwnym, nieznanym pomieszczeniu.
- Gdzie jestem?
- Waćpana jest zdecydowanie na miejscu, no nie licząc leżenia na podłodze.
- Gdzie jest moja mama?
- Maria majaczy, zaprowadźmy ją do komnat.
Kilkadziesiąt rąk pomogło wstać „Nowej”. Szły długim ukwieconym korytarzem. Były to same kobiety, w długich sukniach i wiankach na głowach.
- Dlaczego czas stanął?
- Abyś mogła tu bezpiecznie dotrzeć.
- Po co tutaj jestem?
- Jak to po co? Nasi mężowie się trudzili, aby nam schron zapewnić, a Waćpanna pyta po co?
- Schron? Przed czym?
- Przed rycerzami, co w imię religii wolność naszemu ludowi odebrali. – Tłumaczyła cierpliwie jakaś pani o dziwnie znajomych rysach twarzy.
- Wiedziałam, że to ma jakiś związek z krzyżakami. – na twarzy Marii zabłysnął blady uśmiech. – Czy to oni?
- Tak….tak… oni…
- Mszczą się na nas, Polakach? Czy na całej ludzkości?
- Polacy? A cóż to takiego?
- Plemię Nadwiślańskie. – zawołała jakaś inna osóbka.
- Plemię?? Już nic nie rozumiem. Który mają Panie tu rok?
- Rok? Niech Panienka nie mówi o takich rzeczach.
- To tak strasznie postarza…- dodała następna.
- A wiecie, która jest godzina?
- Bardzo nam przykro, ale też nie.
- A kiedy chodzicie spać? Kidy jecie śniadanie? Kiedy jest dzień, kiedy noc?
- Tutaj nie trzeba jeść, spać. Nie ma też dni ani nocy.
- To co wy robicie cały czas?
- Czekamy.
- Na co?
- Czekamy, aż wrócą nasi mężowie oznajmić wolność.
- Przepraszam, że zadam trochę niegrzeczne pytanie, ale czy mogę sobie już pójść?
- Ja też bardzo przepraszam – nie zrozumiałam pytania.
- Gdzie jest wyjście? – Maria… Maria zwykle spokojna zaczynała wpadać w szał, wszystko zdawało się takie nie rzeczywiste Westchnęła głęboko, przygotowana na to, że następna odpowiedź będzie jeszcze bardziej niedorzeczna od poprzedniej. Czy to ma być właśnie spełnienie marzeń o wielkiej przygodzie?
- Wyjście? Hmm, nic takiego tutaj nie ma, bo już za chwilę przyjdą nasi mężowie i będzie wymarzona wolność, przestrzeń, gwiazdy i niebo, niebo nie zmącone żadnymi mieczami.
- Tak, rozumiem! To, co powiem, może być przykre, ale proszę słuchać spokojnie, nie przerywać. Wasi mężowie zrobili wam wspaniałe schronienie w środku jeziora. Sami zostali walczyć z krzyżakami i…przegrali, a potem i krzyżacy zostali pokonani. Wy tutaj żyjecie bez zegarków, kalendarzy, samotne, odizolowane. Dzięki wspaniałym zabezpieczeniom tego miejsca nie starzejecie się, nie odczuwacie głodu, senności, a nawet bakterie nie są dla was groźne. Można powiedzieć, że jesteście nieśmiertelne, dokąd same nie postanowicie się pozabijać. A czas mija…
- Źle panienka zniosła podróż. Zalecam pobyć trochę w samotności. – uśmiechnęła się życzliwie i beztrosko wyszła wraz z towarzyszkami.
10.
Przygoda. Niby wymarzona. Siedzi w nieznanym pokoju, o nieznanej godzinie i wszystko wskazuje na to, że tak spędzi wieczność, w gronie dziwnych „przyjaciółek”, które żadnych prawd pojąć nie potrafią, są nieugięte w swoich wierzeniach, ideach, a przy tym bardzo miłe. Maria rozejrzała się po pokoju. Na środku stał okrągły stół, przykryty białym obrusem w koronki. Postawiony był na nim wazon z wiecznie świeżymi kwiatami. Nie było ani okien, ani łóżek. Dziewczynka usiadła więc na dwóch szerokich krzesłach i wbrew wszelkim mocom tego miejsca zasnęła…Obudził ją tupot nóg. Szybko wstała, podeszła do szafy, przynajmniej ona pełna była wspaniałych kreacji. Długie, kolorowe suknie, najrozmaitszego kroju bluzeczki, nie było żadnych spodni – wszystko lekkie, delikatne, zwiewne, może trochę staroświeckie, jednak trudno spodziewać się tutaj czegoś innego. Wystroiła się i wyszła.
- Ooo, koleżanka już wypoczęła, zapraszamy do świetlicy. – Wykrzyknęła Panienka zwana Karolinką i przyklasnęła w dłonie. – Widzisz, Mario, te wielkie brązowe drzwi ozdobione motylami? Za nimi właśnie jest świetlica. Ostrożnie, bardzo cię proszę ostrożnie, wysoki próg za nimi się kryje.
- Proszę się nie bać, mi progi nie straszne.
W środku na miękkich poduszkach siedziało kilkanaście dziewczyn i haftowało. Robiły to szybko i zdumiewająco starannie.
- Jak wspaniale panie to robią! – pisnęła Maria.
- A kto zgadnie co przedstawia wzór na mojej serwetce? – spytała najniższa osóbka.
- To chyba płotek.
- Tutaj coś pisze, tylko nie mogę rozpoznać tej trójkątnej litery. – wyjąkała, któraś i dumnie podniosła głowę.
- Toż to przecież „a”!
- Tutaj pisze „Kto czytać potrafi, nigdy nie zabłądzi” – Powiedziała spokojnie „nowa”, nie zwracając uwagi na zdumione spojrzenia innych.
- Zgadła Marysia. Proszę, ta serweta jest dla ciebie, niech ci długo służy.
- Bardzo dziękuję. Aż trudno wypowiedzieć mą radość z tego wspaniałego daru.
- A teraz spójrz. – Powiedziała jakaś wysoka brunetka wręczając błyszczące pudełeczko – Są tu igły, nici i wszystko inne, o czym można zamarzyć.
- Czyli jest tam też wyjście?
- Moje słowa były przenośnią. Przepraszam wszystkich, którzy mnie nie zrozumieli. Tu będzie twoja poduszka, błękitna, czyż nie jest to twój ulubiony kolor?
- Zdecydowanie ulubiony… tylko…ja nie umiem haftować…
- I znów przepraszam, ja jak zwykle nie rozumiem. – Powiedziała nieśmiało.
- Tak dawno już uczyliśmy się tego, chyba w czwartej klasie na technice, więc proszę wybaczyć, ale naprawdę nie pamiętam jak to się robi.
- O jejku, jakież to śmieszne, proszę wybaczyć droga Marysieńko, ale dawno się tak nie uśmiałam. Ostatni raz…chyba jak ten „mędrzec” uliczny powiedział, że ludzie pochodzą od małp.
- Cóż w tym śmiesznego?
- Do jakiejś księgi trzeba to zapisać - czyta panna jak geniusz, a gada, że nie umie haftować.
- Prawie jakby wielki wojownik okna nie potrafił otworzyć.
- Jak paniom zależy, to mogę oczywiście spróbować, ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie…, a co do tego mędrca to miał rację.
- Waćpanna powinna na błazna awansować. – krzyknął ktoś rysując kwiatki na ścianie – Oczywiście we wszystkich dobrych tego słowa znaczeniach – dodała osóbka i była to jedyne, która powstrzymała Marię od płaczu.
- Nie, dziękuję. Jeśli chcecie, mogę was nauczyć czytać.
- Będziemy zaszczycone. Mamy nawet bibliotekę. – Natychmiast wstały i poszły długim, ciemnym korytarzem oświetlonym wielkimi, ozdobnymi świecami. Do biblioteki prowadziły szerokie, niskie drzwi, na których wisiał obraz przedstawiający zezowatą rybę płynąca jeziorem przeznaczenia. Książki leżały równiutko na regałach, osłonięte grubą warstwą kurzu. „Mistrzyni czytania” sięgnęła z niepokojem po pierwszą. Nosiła tytuł „Abecadło Jaśnie Pani”. Opowiadała o tym, jak nauczyć czytać rozpieszczone panny z bogatych rodzin magnackich. Zaczęła (Maria, nie książka) czytać. Powoli i wyraźnie. Towarzyszki słuchały z podziwem, wpatrzone w dziewczynkę jak w jakąś boginię.
- Mogę ja też spróbować? – zapytała naśmiało najniższa, imieniem Danuta. Wzięła książkę do ręki i zaczęła dumnie dukać sylaby. Kiedy siadała rozległy się oklaski. Potem następna i następna, większość z grubsza rozpoznawała literki, choć często wykładała się na polskich znakach. Uczyły się z wielkim trudem i bardzo szybko się zmęczyły.
Wróciły do świetlicy. Tym razem postanowiły zająć czas grą w „Mafindię”, która miała zastanawiająco podobne zasady do „mafii”. Mistrz gry rozpalił przed każdym z graczy świeczkę. Radni zaczęli przysięgać. Nastała noc (niestety tylko w grze). Mafia wyznaczyła ofiarę….Grały tak dziesięć kolejek, a następnie udały się do wielkie sali balowej ćwiczyć różne piękne choć staroświeckie tańce. Wirowały w długich sukniach. Rozbrzmiewała wokół delikatna melodia…, a potem wróciły haftować.
11.
- Już trzynasty dzień mija, odkąd opuściłyśmy Dolinę Przesądów. I cóż? Ciągle te same drzewa, co trzecie ma dziuplę, a w co szóstej dziupli mieszka wiewiórka.
- Ten las do niczego się nie nadaje. No, może do nauki matematyki…
- Już mi wystarczy te trzydzieści lat ślęczenia nad zeszytami.
- Nauki nigdy dość. – filozoficznie dodała Babcia Leonida, poprawiając duże, okrągłe okulary.
Miesiąc późnie, zmęczone, znużone, a przede wszystkim znudzone, zobaczyły najprawdziwszego na świecie człowieka! Jednak po chwili ich radość przygasła. Ów człowiek nosił czerwony kaptur, czerwoną spódniczkę, a w dłoniach ściskał koszyk pełen najróżniejszy dobroci.
- I zapewne przezywają ją czerwony kapturek. – westchnęła Babcia Teresa. Niestety, bajkowa nieznajoma zniknęła gdzieś w krzakach. Mimo to w serca staruszek wstąpiła nadzieja.
Chwilkę później z zza gałęzi dało się słyszeć sapanie, następnie ciężkie kroki i dyszenie. Doczołgał się mniej lubiany bohater – wilk.
- A możemy już mamy zwidy? – Panikowała Babcia Konwalia.
- Ostrzegałam, że w tym świecie wszystko jest możliwe. – Babcia Hermenegilda zrobiła niewinną minę.
Zwierzak podążył śladami swojej „ulubienicy” i babcie znów zostały same…
Jednak ich samotność już nie miała trwać długo. Z za rogu wyłaniała się wielka zielona góra, na której malował się ozdobny pałacyk. Wdrapały się na nią bez słowa.
Przed bramą pięknego budynku stały trzy trochę mniej piękne dziewczyny. Szeptały sobie coś na uszko, poczym zaczynały bardzo głośno się śmiać. Były uderzająco podobne. Różniły się tylko kolorem oczu , włosów i spódnic. Każda z nich miała dwa warkocze tej samej długości, te same rysy twarzy, niczym skopiowane. Wyglądały na piętnasty rok życia. Powodem ich nieopanowanej radości był mały, biały kotek, który próbował zaprzyjaźnić się z kłębkiem wełny.
- Witamy, witamy, czy drogie panie z daleka? – zagadnęły panieneczki i przyjrzały się Babciom z ożywieniem.
- Z daleka, z tak daleka, że aż szkoda gadać. – westchnęła Babcia Konstantynopolitaneczkowianeczka.
- Niech panie się u nas zatrzymają! - zaproponowała czarnowłosa i w podskokach otworzyła bramę. Za nią pobiegła następna. Trzecia szła wolno, trzymając na rękach białego zwierzaka.
- Będzie to dla nas zaszczyt. – Babcia Hermenegilda uśmiechnęła się triumfalnie.
Pałac miał mnóstwo pięter, do których prowadziły kręte schodki. Na ścianach wisiały portrety przedstawiające wąsatych przodków. Przed każdym pokojem widniało wielkie, ciężkie, stare lustro. Według legendy, ładnie w nim wyglądał tylko mieszkaniec danej komnaty. Na każdym parapecie leżała wiązanka kwiatów. Spacerując korytarzami odnosiło się wrażenie, że ten dom pochłonął całe pokolenia, tysiące przygód, hucznych zabaw, bali, piękne księżniczki, a nawet smoki.
Babcie zostały zaprowadzone do wielkiej jadalni. Siedziało tam trzech młodzieńców, także identycznych. Próbowali jeść spaghetti. Niestety, ich widelce były przeciwne takiemu skomplikowanemu daniu. Przy każdej okazji uciekały w inną część sali.
Cierpliwa służąca imieniem Franciszka za każdym razem podawała mości paniczom niegrzeczny sztuciec, ale, gdy tylko goście weszli, w pośpiechu zabrała chłopcom talerze i położyła na półce, przykrywając ścierką. Potem Frania wzięła miotłę i po każdym kroku, którejś z babć, a szczególnie ich licznej zwierzyny starannie zamiatała.
- Może zostawić zwierzątka gdzieś na zewnątrz?
- O nie, nie. To byłaby dla nas wielka obraza!
Staruszki ostrożnie przesuwały się w tył. Nieznośna miotła podążała za nimi. W końcu zrezygnowane wyszły z pokoju…. służąca również, a na dokładkę spod stołu wyszła następna i podążyła śladami przyjaciółki. Babcia Genowefa doradziła zamknąć się w przydzielonych komnatach. Jednak jak tylko przekroczyła próg, zatrzasnęła drzwi, spod łóżka wyszła kolejna SŁUŻĄCA. Nawet wyjście na zewnątrz nie stanowiło ratunku….
Tymczasem z drugiej strony domu pulchnemu kucharzowi uciekł równie pulchny kurczak. Poczuł to biały kotek i zeskoczył z kolan Panienki Kasi, która rzuciła się pędem za białym futrzakiem. Zaś Panience Kasi na ratunek pobiegł jeden z młodzieńców. Widząc to Asia zazieleniła się z zazdrości i szybko podążyła za chłopcem, a za nią następny chłopiec, a za następnym chłopcem Panienka Stasia …Zaś kucharza próbowała złapać głodna para królewska wywijając wściekle pustymi talerzami. Marsz przemienił się w bieg…
- Ale się zadyszałam! – narzekała Babcia Katarzyna.
- Dawno tak świetnie się nie bawiłyśmy. – Rzekły jak zawsze optymistycznie Maryla i Jagoda.- Ostatni raz chyba na imieninach wujka Ludwika – Dodały po chwili zastanowienia.
- Zauważyłam coś ciekawego. - oznajmiła Babcia Marysia nr 20.
- Mianowicie?
- Kurczak się do nas zbliża!
- Patrzcie, jak na mnie spogląda. Zapewne naiwniak chce się zaprzyjaźnić z Felicjanem. – Oburzyła się Babcia Krystyna.
- Zaś twój zwierzak nie chce i….
- Łapcie go, łapcie go, łapcie mojego skarbeńka!
- Cóż za zamieszanie…
- A co, myślała przyjaciółka, że szlachetny paw będzie się z drobiem przyjaźnił?
- Jakby się dobrze przyjrzeć niebu, to latają nad nami malutkie, czerwone samolociki.
- Nigdy czegoś podobnego nie widziałam.
- A ja chyba widziałam.
Musiały zakończyć dyskusję albowiem sytuacja zaczęła wymagać coraz więcej koncentracji. Zamieszani przenosili się „powoli” w stronę domu. Biegali od pokoju do pokoju. Każdy dźwięk zagłuszało trzaskanie drzwiami. Z pomieszczeń wybiegały coraz dziwniejsze istoty. Skądś wybiegały krowy, koty łapiące myszy, ślimaki, ogry, pojawił się wcześniej spotkany Czerwony Kapturek oraz wilk..
- Bezsens. – orzekła krótko Babcia Katarzyna, kiedy znów pojawiły się na zewnątrz.
- Kojarzy mi się to z kreskówką… - wysapała Babcia Leonida.
- A co robisz, jak ci się kreskówka znudzi? – rozpoczęła śledztwo Angela.
- Przełączam kanał.
- Czym?
- Powiedzmy, pilotem.
- A gdzie jest pilot?
- W samolocie.. heh…
- A gdzie samolot?
- Lata nad nami!!
- Więc na co jeszcze czekamy? Ruszajmy! – Podchwyciła natychmiast Babcia Hermenegilda.
- Czy możemy się przelecieć, Panie Pilocie?
- Jak najbardziej.
Zaczęły się zmniejszać, a może to samolot się zwiększył? Z ziemi wyrosła ogromna drabina, a świat zawirował.
Jak łatwo się domyślić, nie były jedynymi pasażerkami. Siedziała już tam wygodnie wcześniej napotkana dziewczynka, w swym charakterystycznym ciemnym stroju.
I znów Babcia o duszy detektywa zabrała głos. Niestety, teraz jej słowa, mimo że trafne, nie były wskazane.
- Pamiętacie tę mysz, co robiła nam testy na środku Warszawy?
- O tak.
- Drugiego testu nie przeszłyśmy zbyt pomyślnie i ta pani jest tu, aby nas pilnować!
- Tak, masz zupełną rację. Podziwiam twój wielki talent. Niestety, z taką wiedzą musicie zostać odesłane do miasta więziennego. Wierzcie, że czynię to z prawdziwym bólem serca, ale cóż, obowiązki zawodowe to rzecz święta…- I, jak to miała w zwyczaju, zniknęła. Tajemnicza strażniczka rozmyła się w chmurach. Zaś pilot wystartował, aby wyświetlić obraz nowej przygody.
12.
Jest takie miejsce, gdzie bandyci naukowcami się stają, a agresywne przekupki spacerują z lupami i badają starannie każdy skrawek ziemi. Śmiech, niestety, jest tam rzeczą powszechnie zapomnianą. Tak, to właśnie jest Miasto Więzienne, Strzeżone przez pięciu w miarę trzeźwych wojowników i kilkadziesiąt zaklęć magicznych.
Jeszcze przed przekroczeniem bramy Babcia Leonida spytała strażnika:
- A jak się stąd wydostać?
- Ten tylko się stąd wydostanie, kto odpowie na pytanie: dlaczego tutejsze domy są krzywe?
Aleksandra wcisnęła oko między deski ogrodzenia.
- Tak, to prawda, a więc dlaczego są krzywe?
- No, właśnie to muszą panie odgadnąć. – zza wąsów błysnął lekki uśmiech.
Staruszki przeszły przez bramę i rozejrzały się smętnie wokół. Na środku był ciągnący się chyba w nieskończoność prostokątny ogród. Rosły w nim wszelkiego rodzaju produkty żywnościowe. Ganiały zwierzęta - króliki, krowy, sarny. Co pięć kilometrów błyszczały najprawdziwsze jeziora łabędzie o krystalicznie czystej wodzie i lustrzanym połysku. Wędkarze bez entuzjazmu wyławiali kolejne wielgaśnie ryby.
Zaś po obu stronach tego cudownego ogrodu były domy, krzywe domy. Nie wyglądały jednak na zbyt zmartwione swoją krzywizną, w przeciwieństwie do zgromadzonych wokół nich istot. Skazańcy badali starannie budynki przy użyciu najdziwniejszych sprzętów. Reszta (czyli ci, którzy stracili wszelką nadzieję) modliła się w Świątyni Wszystkich Wyznań lub próbowała zdobyć pożywienie.
- Tutaj będziecie mieszkać! – zaskrzeczała wrona zlatując z dachu nowego mieszkania Babć Szlachetnych.
- To naprawdę pocieszająca wiadomość droga ptaszyno. – odparła ponuro Babcia Jaga.
Pokoje były bardzo zadbane i zawierały wszystkie niezbędne rzeczy.
W szafach były ubrania. Na każdą osobę przypadała jedna para spodni, bluzka, spódnica, sukienka, sweter i trochę innych podstawowych części garderoby. Niestety, wszystkie te stroje miały tylko biało - czarne barwy, bez żadnych wzorków czy ozdóbek. Po założeniu szat Starsze Panie wyglądały jakby wróciły z pogrzebu. Usiadły po turecku i zaczęły (przynajmniej tak im się zdawało) myśleć, aby jak najszybciej wyrwać się z tych żałobnych męczarni.
Reszta dnia upłynęła bez efektów.
- Nie przejmujcie się, mój paw bez problemu rozwiąże przecież każdą zagadkę. – optymistycznie pożegnała przyjaciółki Babcia Krystyna.
Wszystkie pary oczu w mieście zamknęły się, z wyjątkiem tych stojących przed bramą. Nawet wilk nie śmiał zawyć, tylko zwinął się w kłębek za stodołą i liczył mętnie baranki wpadające mu do brzucha.
Nikomu nie było jednak dane spać zbyt długo tej nocy. Sporo przed świtem z łóżka zerwała się Babcia Kunegunda:
- Już wiem, już wiem! – wrzeszczała aż cała chałupa się trzęsła – Te domy są krzywe, bo tak je zbudowano.
- Co? Słucham? Brzmi całkiem sensownie. Pobudka! Wolność, miejmy nadzieję, już za progiem! – nawoływała Hermenegilda.
- Myślisz, że ktoś jeszcze śpi po okrzykach jakie nam zgotowała Droga Kunegunda?
Jeszcze w pidżamach, przebiegły drzwi i stanęły przed pierwszym lepszym wojownikiem. Powiedziały mu o swoich odkryciach.
- Właściwie to ta odpowiedź jest poprawna, ale, niestety, komputer jej nie uznaje.
- To oszustwo!
- Proszę się kłócić z komputerem, nie ze mną.
Tak też szlachetne panie uczyniły. Niestety, rozmówca uporczywie milczał.
- Czy zezwalasz nam pójść stąd? Jeśli tak - nie zmieniaj pozycji. Jeżeli nie – podskocz do góry. Masz trzy sekundy na reakcję!
Raz, dwa, trzy!
- Czcigodny wojowniku, jesteśmy wolne!
- Decyzja komputera musi zostać zatwierdzona przez któregoś z wojowników…
- Wiecie co? Właściwie to nic w całym układzie słonecznym nie może być takie idealnie proste, a już na pewno nic zrobionego przez człowieka. – olśniło Leonidę
- Matematyka w pierwszej klasie była przecież zupełnie prosta. – zauważyła Babcia Zbigniewa.
- Jak dla kogo, moja droga.
- Zdaje mi się, że ta odpowiedź też jest dobra, ale komputer i jej nie uznaje. Szukajcie raczej odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego te domy są aż tak krzywe?” – doradził strażnik.
- Może dlatego, aby deszcz lepiej po nich ściekał? – Próbowała Babcia Katarzyna.
- Zła odpowiedź.
- No to jaka niby jest dobra?
- Tego się nie da rozwiązać.
- Nie bądź pesymistką moja droga. – Skarciła Babcię Kunegundę Hermenegilda.
- Te domy są chyba dlatego takie krzywe, aby biedni więźniowie mieli się nad czym głowić!– – rozgniewała się na dobre Babcia Angelika i oczywiście jak zawsze dobrze rozwiązała zagadkę.
- Hm, jak by to powiedzieć? Są panie wolne.
- To miło. Nie uważacie?
- Gdzie chcą się panie teraz znaleźć?
- A co mamy do wyboru?
- Każde miejsce w układzie słonecznym.
- Do domu! Do domu! – wrzeszczała co czwarta Babcia.
- Nie marudźcie, mamy ciężkie zadanie do wykonania, a na razie stoimy w miejscu.
- To gdzie proponujesz?
- Udamy się do Umysłowia.
- Na pewno do Umysłowia? Może jednak do domu?
- Panie są bardzo niezdecydowane. To może się okazać niebezpieczne dla otoczenia, więc, niestety, będą panie musiały jeszcze trochę tutaj posiedzieć…- Stwierdził nagle strażnik
- Co proszę?
- Żartowałem. – Zaśmiał się jeden z najpoważniejszych ludzi świata i Babcie wraz z wiernymi zwierzątkami pochłonął wir…
- I widzisz, to nie dzięki twojemu pawiowy wydostałyśmy się z tego okropnego miejsca. – zakpiła Babcia Teresa.
- Jak to nie dzięki mojemu Felicjankowi? Miał biedaczek katar, spowodowany zapewne wirusem. Zaraził komputer. Maszyna dostała gorączki i majaczyła, dzięki czemu udało nam się wydostać…
- A droga Babcia się nie zaraziła?
- Niestety, jeszcze nigdy nie spotkał mnie ten zaszczyt…
Zakończyły dyskusję, bo z oddali wyłaniał się tajemniczy, jasnozielony ląd.
13.
- Patrzcie, trąba powietrzna! – Krasnal spoglądał uważnie w lunetę, z zamkowej wieży – Nie to nie trąba, to babcia. Moja babcia.
- Dlaczego akurat twoja? Ona będzie moja. – zakrzyknął inny krasnal, którego imię najprawdopodobniej brzmiało Mały Krasnal.
- Spójrzcie tylko, ile ich jest! Starczy dla każdego
- Moja będzie ta, która zna najwięcej bajek. – wykłócał się ciągle Mały Krasnal.
- Może będzie tak jak za starych dobrych czasów. Krasnale będą żyły w zgodzie z ludźmi.
- Tak, wtedy było pięknie. Dokąd elfy nie puściły tej idiotycznej plotki i nas nie wywieziono.
- Wywieziono nas tam, gdzie nawet ludzka geografia nie sięga.
- A potem myśmy puścili o elfach plotkę i elfy także wywieziono.
- Jak mogliśmy puścić plotkę, skoro nas już nie było?
- Czepiasz się szczegółów.
- Patrzcie! nadciągają krasnale z zachodu!
- Pewnie też zobaczyły ten nadzwyczajny obiekt w powietrzu.
- Obiekt? Nie obrażaj naszych gości.
Krasnale z zachodu, były bardzo masywne, zdecydowanie większe i silniejsze od swoich wschodnich braci, zaś ponad wszystko miłowały złoto.
- Wyjdźmy babciom na przywitanie - zaproponował Średni Krasnal.
Powolutku wokół Starszych pań ustawiały się krasnale.
- Dzień dobry! Witamy w naszych skromnych progach.
- Zechcą Panie trochę obiadku? – powiedział Krasnal W Czapeczce Kucharza.
- Z chęcią. Umieramy z głodu…
- Nie, one będą jadły nasze pożywienie. – krzyknęły wschodnie krasnale.
- Zachodnie jedzenie zawiera więcej witamin. – Proszę tylko spojrzeć jak urośliśmy w porównaniu do tych wschodnich szkieletów.
- My po prostu mamy piękną figurę.
- Trochę zjemy od was, a trochę od was – zdecydowała sprawiedliwie Hermenegilda.
- A opowiecie nam bajkę?
- Jeśli coś sobie przypomnimy, to z przyjemnością.
- Czy to jest Umysłowo?
- Tak, a dokładniej Dzielnica Krasnali.
- Będziemy mogły u was przenocować?
- Tylko u nas, cudownych krasnali z zachodu, bo Ci wschodni mają za małe łóżka.
Nareszcie wszystko zostało ustalone i w spokoju mógł zapaść zmrok, którego już od dawna oczekiwał beztrosko pływający po niebie księżyc.
Wszystko jest takie bezsensowne. Łzy spływają coraz szybciej po policzkach. Ile Maria by dała, żeby zobaczyć księżyc. Zaraz znowu będzie grać w mafindię. Już mdli ją od tej zabawy. Może uda się zagrać w chowanego. To jeszcze w tym dziwnym miejscu jest w miarę ciekawe. Potem lekcje. Towarzyszki robią coraz większe postępy. Niektóre nawet zaczynają już w miarę płynnie pisać.
Drzwi się uchyliły i weszła Barbórka.
- O Maryniu droga, o Marynia, serce mi się kraje, kiedy widzę łzy twoje. Zechciej przyjąć ten podarek skromny na otarcie oczu. Niechże ci pogody doda.
- Nie wiem, jak ci dziękować droga Barbórko – dziewczynka rozpakowała małe kolorowe pudełeczko i wyjęła z niego piękne pomarańczowe koraliki. Miało się wrażenie, że promieniują szczęściem i radością.
- Nie waż się ich nosić ze skrzywioną miną! – dodała żartem Barbórka.
Obdarowana delikatnie zakładała korale i nagle rzuciła się na szyję swoje pocieszycielce.
Podskoczyła radośnie, po czym spytała cicho:
- Czy ja mogę zostać jeszcze na chwilkę sama? Muszę przemyśleć wszystko dokładnie, ale obiecuję nie płakać.
- Trzymam za słowo i czekam niecierpliwie na panienkę w świetlicy.
Jak tylko dziewczynka została sama dotknęła spoczywającego na szyi wisiorka. Nosiła go od czwartego roku życia, więc tak już była do niego przyzwyczajona, że zamajaczył w jej pamięci dopiero teraz, gdy zakładając korale przypadkowo go dotknęła,. Klejnot to był nadzwyczajny, nie tylko dlatego, że pamiątka rodowa, lecz także niezwykłe posiadał właściwości. W środku miał coś przypominającego lusterko, w którym widać było obraz otaczający drugi identyczny wisiorek znajdujący się pod opieką ukochanej Babci. Starsza Pani z pewnością znajdzie wyjście z każdej sytuacji, zwłaszcza, że należy do jakiegoś tajnego grona albo partii.
Niestety, w wisiorku widać tylko ciemną kratkę. Zapewne Babunia trzyma klejnot głęboko w kieszeni.
- Czy czcigodna Leonida zechce mi zdradzić, czy to już koniec świata?
- A czemuż miałby być koniec świata, Kunegundo?
- Oczy ci świecą, kieszeń ci się świeci, chmury wokół nas…
- Rzeczywiście kieszeń mi się świeci… Cóż ja tam mogłam wsadzić?
- Proponuję sprawdzić.
- Takoż właśnie czynię.
- Wisiorek, moja wnuczka ma drugi. Możemy się dzięki nim porozumiewać. Od dawna o nich zapomniałyśmy, a teraz ona za pomocą tej przydatnej ozdóbki mnie wzywa. Czyż to nie fascynujące?
- Skoro może cię wzywać znaczy, że czas znowu ruszył.
- Patrz, a o to i Marysia najdroższa, jak ja za nią tęskniłam, wyrosła, schudła. – Babcia Leonida otworzyła wisiorek i wraz z wnuczką zaczęły ubolewać spojrzeniami, że nie mogą rzucić się sobie w ramiona.
Nagle jednak dziewczynka spoważniała i zaczęła pisać. Opisała swoje przygody i tajemnicę dziwnego ludu. „Czas stanął, abym mogła się bezpiecznie dostać do tego nudnego miejsca. Pomoże Babcia mi się wydostać?” – brzmiały ostatnie dwa zdania dziewczynki.
„Czekaj cierpliwie, kochaniutka. Wydostaniemy Cię stamtąd! Umierająca z tęsknoty Babcia”
odpowiedziała babcia i zbudziła przyjaciółki.
14.
- Przynajmniej już wiemy, dlaczego czas stanął. – stwierdziła Babcia Zbigniewa.
- Och, myślę, że wiemy dużo więcej.
- Sądzę, że powinnyśmy poszukać informacji o tym ludzie. – Twórczo oznajmiła przywódczyni.
- A gdzie znajdziemy te informacje?
- Może biblioteka? – Zaproponowała nieśmiało Babcia Konwalia.
- W Umysłowiu to jakaś musi być. Tylko gdzie? – Babcia Hermenegilda rozejrzała się na wszystkie strony. Wreszcie zatrzymała zwycięsko wzrok na twardo śpiących krasnoludkach. -
- Myślę, że nasi mali gospodarze zechcą i w tym dopomóc.
- Podobno wschodnie krasnoludki mają dzisiaj jakieś święto i już od świtu zaczynają obrzędy.
- A tak, racja! Dziś zdaje się przypada Dzień Wschodniego Krasnala.
Staruszki cichutko zeszły po drewnianych schodach i delikatnie zbliżyły się do tańczących stworzonek.
- Przepraszamy, że przeszkadzamy i w tak ważny dzień głowę zawracamy, ale, niestety, na jeszcze jedno pytanie poznać odpowiedź musimy przed dalsza wyprawą.
Zamiast odpowiedzi Babcie zostały chwycone za ręce i wciągnięte w tany. Po trzech krasnalich piosenkach przypominających przyśpiewki góralskie, usiedli po turecku i każdy podsumowywał rok. Wreszcie kolejka doszła do Babci Hermenegildy, która powiedziała, że rok bardzo by jej się podobał, gdyby wiedziała, jak dojść do biblioteki.
- Biblioteki tutaj nie ma, no może na jakichś pojedynczych, prymitywniejszych obrzeżach miasta. Za to w centrum, na samym środku rynku, wznosi się wielki, monumentalny wiadukt zbudowany z ksiąg, książek i książeczek. Kiedy pod nim przechodzisz, spada ci na głowę ta, o której myślisz. – wytłumaczył Krasnal Stary, król krasnali. – A zresztą dam Miłym Paniom mapę – zanim skończył mówić ostatnie słowo, wstało pięciu krasnali i podążyło do małego, kremowego budynku przypominającego psią budę. Wyciągnęli stamtąd wielki, gruby rulon, następnie uchwycili się jego boków i z dumnymi minami podali Babci Hermenegildzie podarunek.
- Bardzo dziękuję. – powiedziała Babcia, wyjęła z kieszeni złote koraliki, które następnie sprawiedliwie rozdała między małych przyjaciół.
Staruszki usiadły wokół mapy. Wyglądała na bardzo dokładną. Co ciekawsze miejsca, jak na przykład spiżarnia Państwa Kapuścińskich, zawierały dodatkowe mapy wnętrz. Na samym środku, co zapewne nikogo nie zdziwi, znajdował się rynek, od które odchodziły różnorodne ulice. Przypominało to kształtem słoneczko, niestety kolorem najbardziej zbliżone było do chmur skrytych wśród drzew.
- To co? Ruszamy?
- A mamy wybór?
- Tak, możemy dalej stać i wpatrywać się w tę mapę.
- Hm, trudna decyzja.
- Idziemy, bo w końcu przyrośniemy do tego drzewa. – Zakrzyknęły twórczo Maryla i Jagoda.
Po usłyszeniu takiej wizji przyszłości babcie ochoczo ruszyły naprzód wąską ścieżką. Nie przeszły kilometra, gdy zostały otoczone niskimi sklepami, pomiędzy którymi wchodziło się na tajemnicze podwórka, zamieszkałe przez dziwne zielone istoty z dużymi uszami i sięgającą pasa grzywką zasłaniającą wszelkie inne części twarzy. Podwórza poprzydzielane były zawodami. Na jednym wszyscy malowali obrazy, gdzieindziej gotowali, czytali książki lub budowali śmieszne maszyny o kilkunastu parach kółek i wielkim wiatraczku przymocowanym z przedniej strony.
Ścieżka przekształciła się w szeroką drogę wykładaną kocimi łbami.
- Ile jeszcze? – kolejna Babcia zadała to samo pytanie.
- Nie wiem, idź zapytać tej zielonej rodzinki. – udzieliła po raz kolejny tej samej odpowiedzi babcia Hermenegilda. Jednak tym razem, ku jej wielkiemu zdziwienia rozmówczyni, która po dłuższym przyjrzeniu przybrała kształt Babci Kunegundy, rzekła:
- Dobrze, tylko poczekajcie na mnie.
- Z pewnością cię nie zostawimy, możesz się nie obawiać.
Babcia Kunegunda szła wolno, bo każdy krok nieodwołalnie zbliżał ją do tego zielonego dziwa. I stało się. Stanęła z nim oko w oko. Przymknęła powieki, otworzyła z powrotem.
- Cześć! Jak się zwiesz? Ja jestem Atrament. Umiesz pisać? – Pierwszy na odwagę zdobył się stworek.
- Witaj! Owszem, opanowałam sztukę pisania, lecz w innej sprawie muszę zakłócić twój spokój.
- Szkoda… jakiej?
- Czy daleko jeszcze do rynku?
- Bardzo daleko, ale obok sprzedają powozy, radzę takowy zakupić.
- A w jakiej jest cenie?
- Dwa wiersze.
- A czy emeryci mają jakąś zniżkę?
- Tylko ci, którym grzywka sięgnie ziemi.
- Szkoda. Macie pożyczyć kartki?
- Kartek u nas zawsze pod dostatkiem.
Wyciągnął spod kapelusza wielką stertę papierów i wręczył babci.
- Niektóre już są trochę zapisane, ale coś się jeszcze na nich zmieści.
- Bardzo dziękuję.
Pomachała mu na pożegnanie i wróciła do towarzyszek.
- I co? I co? – Przekrzykiwały się nawzajem.
- Po jakiemu on mówi?
- Nie wiem. Cały czas miałam tłumacza w uszach. Radził zakupić powóz. Kosztuje dwa wiersze. Czy ktoś ma jakieś natchnienie?
Na początku było mało chętnych, lecz gdy Babcia Hermenegilda zmarszczyła brwi, to po niecałej minucie wiersze były gotowe. Do najpiękniejszych nie należały, ale czytało się je przyjemnie. Kiedy Babcia Kunegunda przyłożyła je do ucha, przetłumaczyły się na odpowiedni język.
Chwilę później czterech zielnych osiłków przywlokło pojazd.
- Jak się nim posługuje?
- To proste. Siadacie z tyłu i mówicie, gdzie chcecie jechać. Starsze Panie już chciały pochwalić nowoczesność maszyny, gdy ujrzały siedzącego z przodu zielonego woźnice. Powiedziały więc pospiesznie, gdzie chcą się znaleźć i zajęły się podziwianiem intrygujących widoków rozpościerających się za oknami. Szybko uciekały budynki, drzewa, jakieś istoty żywe, przejeżdżały inne powozy. Z rozmarzenia wyrwał je stanowczy głos Babci Hermenegildy:
- A o tuż i rynek! Wysiadamy.
Wielki plac zadziwiał każdym centymetrem. Przedstawiciele chyba wszystkich gatunków istot żywych handlowali nieznanymi, nieraz obrzydliwymi towarami, a wokół rosły drzewa owocowe, ulubione miejsce wypoczynku zmęczonych turystów
- Może skosztujemy tych owoców? – Babcia Zbigniewa wskazała na coś fiołkowego koloru, przypominającego kształtem kukurydzę.
- A nie jest trujące?
- Tamten dinozaur zjadł kilka i jeszcze żyje.
- Ale my mamy chyba trochę inne żołądki od dinozaurów.
- O! Babcia też to zauważyła. – Leonida ucieszyła się, że nie jest osamotniona w swoich rozważaniach. – Chodźmy dalej. Już widać wiadukt!
- Wygląda bardzo imponująco.
- Chyba nigdy w życiu nie przeczytałabym tylu książek.
- Nigdy w życiu nie przeczytałybyśmy tylu książek. – Sprostowała Genowefa poprawiając fryzurę. Wspaniała budowla znajdowała się już zupełnie blisko.
- Która chce przejść pierwsza? – spytała babcia Hermenegilda.
- Ja! – stanowczo zakrzyknęła Babcia Krystyna, bo Felicjan obdarował wiadukt spojrzeniem.
Bez żadnych obaw, odważnie poszła naprzód. Złapała książkę w locie tuż nad głową, co wywołało głośne oklaski. Babcie podbiegły, aby jak najszybciej zobaczyć jej treść i poznać lepiej tajemnice ludu. Nagle zatrzymały się w pół kroku i wytrzeszczyły oczy. Tytuł dzieła brzmiał „Jak hodować pawie?”.
- Może teraz ja pójdę? – Taktownie zaproponowała Babcia Leonida i nie czekając na odpowiedź ruszyła wolno na przód. Niestety, nie udało jej się złapać książki, która uderzając ją w głowę otworzyła się na potrzebnej stronie.
- Siądźcie drogie panie i posłuchajcie. Będę czytać. – oznajmiła głosem emerytowanej nauczycielki. – „Jest taki lud, do którego należą mądrzy, piękni i dobrzy ludzie. Niestety, spokój tym zacnym osobom nieustannie zakłócał widok okrutnych zakonników z mieczami – Krzyżaków.
Dzielny ród jednak się nie poddawał. Wykonał specjalny schron gdzieś w głębiach zaczarowanego jeziora. Część ludzi została walczyć, część schroniła się.
Nie czuć tam, w najbezpieczniejszym chyba miejscu na Ziemi, chłodu, głodu, ni upływu czasu. Czym się więc jego mieszkańcy zajmują? Czekają. Są to tak niezrównoważeni optymiści, tak wierzą w zwycięski powrót wojowników i ogłoszenie ukochanej wolności, że nawet nie zbudowali sobie wyjścia…”
- Intrygujące. – pierwsza wypowiedziała się Babcia Leonora. – choć trochę rzeczy się nie zgadza…
- Sądzę raczej, że wszystko się zgadza, tylko nam pewne rzeczy nie pasują. Dlaczego? W tym właśnie tkwi sedno sprawy. – bardzo rozsądnie zabrała głos Babcia Małgorzata.
- Cóż teraz planujemy zrobić? – zapytały Jagoda i Maryla
- Przenieść się w czasie.
- Jak? To nie możliwe.
- Są osoby, dla których jest to możliwe…
15.
- Spójrzcie! Charakterystyczną główką czarnego kota oznaczane są wszystkie domy, w których mieszkają czarownice.
Cezary parskną znacząco.
- Czarownicy zaś są wielkim kapeluszem zaznaczeni, a czarodzieje różdżką.
- Tamten domek na kurzej nóżce jest chyba najbliżej. Idziemy?
- Nie idziemy, lecz jedziemy, kupiłyśmy sobie w końcu taki piękny powóz! – powiedziała Babcia Hermenegilda i weszła do pojazdu. Za jej śladem poszła reszta Babć.
Gdzieś daleko zniknął rynek przysłonięty drzewami. Wyrósł las, las bardzo osobliwy, w którym każde drzewo ma swój oryginalny kształt, swoją osobowość. Droga się pogarsza, coraz trudniej przejechać. W każdym kącie świecą się jakieś oczy, czasem ktoś przebiega, czasem jęczy.
- Ja się boję! – Babcia Kunegunda chwyciła za rękę Babcię Leonidę.
- Nie bój się, nie bój! Wszystko będzie dobrze.
Wielka, szara chmura - niczym największa zaprzeczenie tych słów - zaczęła rosnąć, zielenieć, zmieniła kształt i wylądowała przed nimi w postaci smoka. Znikąd pojawiła się Pani około trzydziestki, z długimi czarnymi włosami i w czerwonym płaszczu.
- Spokój Łatka! – Smok potulnie usiadł, pomachał delikatnie ogonem (przewracając przy okazji trzy drzewa).
- Cóż Babcia znowu wykombinowała? – Zwróciła się gospodyni ogólnie do wszystkich.
- Ja? coś wykombinowałam? – obruszyły się równocześnie wszystkie staruszki.
- No proszę Babci, no niech już Babcia cofnie te czary i zechce wypić herbatkę!
- My nie posiadłyśmy znajomości czarów i przychodzimy o pomoc prosić.
- O pomoc prosić? Przecież tu nikt prócz Babci, Jej sług i sług moich od półwieku nie przebywał.
- Nie czują się Panie samotne?
- I to jeszcze jak! Choć Babcia mówi, że to nie przystoi czarownicom z dobrych rodów, ale w końcu czarownice to też ludzie. Wasz widok mnie wielce raduje. Postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby dopomóc. Wejdźcie, te drzwi po prawej.
Babcie przekroczyły duży próg i weszły do pachnącej przeróżnymi wywarami izby. Na środku stał wielki, bulgoczący kocioł. Wokół rozłożone były ogromne księgi, w grubych, twardych okładkach. Po prawej stronie rozciągał się długi drewniany kredens, który od czasu do czasu podskakiwał otwierając którąś ze swoich licznych szufladek.
Zaś oblepione pajęczynami ściany zdobione były futrami nieznanych zwierząt.
- Zrobić paniom herbatkę? Według naszej rodzinnej receptury.
- Pani wybaczy, przed momentem wypiłyśmy pół jeziora. – pośpiesznie zaprzeczyła Babcia Hermenegilda.
- Więc jaki problem sprowadził panie w te strony?
- Chcemy się przenieść w czasie.
- Czas…to bardzo skomplikowana sprawa. A właściwie w jakim celu?
Babcia Hermenegilda z pomocą Babci Leonidy streściła cały historię zaczynając od momentu, gdy spostrzegły, że czas stanął.
- No cóż – czarownica zaśmiała się cicho – Księga numer jeden, strona dwudziesta, wers czwarty.
W kotle zaszumiało.
- Przerzuć stronę.
Wielka fioletowa kula wypłynęła i wpadła do kaptura Babci Katarzynie.
- Cóż się stało?
- Oj, przepraszam, dodałam za dużo soli i wyszedł mi Mars.
- Przecież droga pani nie dodawała niczego.
- W myślach, w myślach! Teraz to już na pewno będzie Ziemia. – powiedziała. Wyjęła z kieszeni cytrynę i wrzuciła do kotła.
Miniaturka Ziemi zmieniła kolorystykę na zielono- niebieską, trochę podrosła, wyrosły jej rączki i nóżki, przy których pomocy usiadła na stole.
- Zasady podróżowania w czasie panie znają ?
Hermenegilda pokręciła głową.
- To spróbuję wam je trochę przybliżyć, wraz z instrukcją tej cytrynowej maszyny. Mówicie datę, przyciskacie mocniej fragment Ziemi, który chcecie obserwować, zbliżenie jest możliwe z nieskończoną dokładnością. Niestety, nie da się zaglądać do wnętrz budynków. Zakazane jest przyglądanie się wydarzeniom po teleepoce. Tak naprawdę nie jest to podróż w czasie, ale sądzę, że to panie satysfakcjonuje?
- Oczywiście, dziękujemy. A czy jest gdzieś możliwość - na tym lub innym dostępnym nam świecie - osobistego znalezienie się w jakichś minionych czasach?
- Właściwie to tak, nawet moja maszyna ma takie możliwości. Trzeba wybrać sobie jakąś osobę i zamienić miejscem się z nią, najlepiej podczas snu, bo inaczej bardzo możliwe, że wpadnie w szał. Jeśli jednak ktoś dokona jakiś zaburzeń w czasie, zmienia się w zegarek.
- Kto to jest? – spytała babcia Jaga patrząc na rysy twarzy, które przybrała para wodna unosząca się nad kotłem.
-Cóż za zbieg okoliczności… Jest to twarz detektywa, na nazwisko miał chyba Mrzewski. Tuż koło jego domu doszło do straszliwej, poplątanej zbrodni. Mnóstwo podejrzanych. Śledztwo trwało długo. W końcu na szubienicę skazano młodą dziewczynę, imieniem bodajże Kinga. Dwadzieścia lat później miała miejsce bardzo podobna zbrodnia i akurat zajął się nią ten sam detektyw. Skojarzył obie sprawy. Zamieszani w nie byli ci sami ludzie, tylko ze zmienionymi nazwiskami. Kinga zginęła niewinnie! Załamany detektyw przybył do mnie. Pokazałam mu taką samą kulę ziemską, jaka stoi przed wami. I… odnalazł na niej samego siebie z przed dwudziestu lat, choć wydawało się to niemożliwe. Pamiętam, jak wczoraj usłyszane, jego słowa:
„Wolę być uczciwym zegarem niż człowiekiem, przez którego błąd ktoś niewinnie zginął.”
Zamienił się miejscem z sobą samym, uniewinnił dziewczynę, ukarał prawdziwego mordercę. Myślałam, że zmieni się w zegar, on też tak myślał. Lecz nie! Stał przede mną cały i zdrowy, podekscytowany i dumny, uczciwy. Zrozumiałam, że prawdziwa uczciwość, odwaga, miłość, dobroć mogą mieć większą siłę niż prawa fizyki.
- O tak! Właśnie, na tym w dużej mierze opiera się nasz związek. Choć nigdy nie udało nam się objąć tego tak ładnie słowami.
- Czy są panie gotowe? A może mają jeszcze jakieś pytania?
- Jesteśmy gotowe. Teraz data? Co koleżanki proponują?
- 1226, wtedy Konrad Mazowiecki ściągnął Krzyżaków do Polski.
Babcia Genowefa przecisnęła Polskę, następnie jej średniowieczną stolicę – Kraków, rynek.
Kula Ziemska zrobiła się przeźroczysta odsłaniając wielki plac.
Ludzie w pięknych długich sukniach wybierali towary z licznych straganów, handlarze przekrzykiwali się spoglądając zachłannie na kupców…
- Czyż to nie cudowne? Iluż historyków poświęciłoby życie dla takiego widoku! – zachwycała się Babcia Teresa.
- Proponowałabym skoncentrować się na tym, co chcą drogie panie zobaczyć, bo większość ludzi, która była tu przed wami, spędziła pół życia, próbując obejrzeć całą historię, a wygnana siłą, gdyż w końcu nawet ja czasem potrzebuję odpoczynku, popadała w szał.
- Skoro ma być tak rzeczowo i niewskazane jest napawanie się historią, proponuję spytać Maryśki, gdzie dokładnie leży to zaklęte jezioro. Ciekawe, czy się za mną stęskniła. – Babcia Leonida rzuciła smętne spojrzenie na Wawel i wyciągnęła z kieszeni wisiorek.
16.
Wieczna nuda. Czy jakieś określenie pasuje bardziej? A może tutaj wcale nie jest tak nudno, tylko wiedza, że spędzi się w tym miejscu wieczność, powoduje takie wrażenie. Coś jednak nie pasuje, coś na każdym kroku się nie zgadza. Nawet spódnica zdaje się być nienaturalna. Barbórka, taka zawsze pogodna, ale w jej spojrzeniu kryje się coś niepokojącego, tak jakby chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniała zdanie. Koleżanki sztukę pisania opanowały, właściwie zdumiewająco szybko albo po prostu minęły już całe wieki. Zaczęły nawet pisać powieść o Eumondiaszu. Każda wymyślała jeden odcinek, który trwał aż główny bohater został uduszony, powieszony lub w inny sposób zgładzony. Następna zaś starała się go w jak najoryginalniejszy sposób ocucić.
- Tak sobie myślę, że Emondiasz miał bardzo ciekawe życie. – zauważyła pewnego razu Marysia.
- Ma – zaraz go ocucę. – obiecała Judyta. – Tylko najpierw pójdę do zbrojowni, żeby lepiej opisać wygląd rycerza, który go ocali.
- Do zbrojowni? To tutaj jest zbrojownia?
- Jest i to jaka. odkryłam ją dziś rano idąc korytarzem do sali balowej. Myślałam, że znam już wszystkie pomieszczenia. A tu nagle oparłam się o ścianę i wylądowałam w zbrojowni. Ze wszystkich stron patrzyły na mnie zbroje, hełmy, tarcze i miecze.
- Zgodzisz się, Judyto, bym ci towarzyszyła?
- Będzie mi bardzo miło. W towarzystwie wszelkie żelazne spojrzenia są mniej straszne.
Doszły do odpowiedniego miejsca w ścianie. Pierwsza oparła się o nią Judyta. Ściana się obróciła. „Może tu wcale nie jest tak nudno. To miejsce skrywa wiele tajemnic.” – pomyślała Marysia i oparła się tam, gdzie koleżanka. Niesamowite uczucie obracać się ze ścianą. Ten mechanizm działa chyba podobnie do drzwi obrotowych. Przywitał ją oślepiający połysk metalu.
- Ale tutaj dziwny nastrój. – zwróciła się do koleżanki.
- A ja muszę ten dziwny nastrój przelać na stronice. – Judyta wyjęła kartki i zaczęła stawiać na nich literki. Kilka, niestety, się wywróciło – kobieta nie miała zdolności kaligraficznych.
Zaś Maria przyglądała się półkom, a dokładniej ich zawartości. Zatrzymała wzrok na hełmie, pierwszym z brzegu. Zaśmiała się w duchu i przywdziała ten żelazny kapelusik.
- Zechce Judyta tutaj spojrzeć? Do twarzy mi w tym hełmie?
- Hełm jest piękny i twa twarz cudowna. Tylko ta lekkość, zwiewność twej sukienki z topornością i ciężarem hełmu gryzą się bez najdrobniejszego wyczucia.
- To ja udam się do pokoju i całą zbroję przymierze. Który pancerz kolczy ubrać?
- Ten po prawej, radzę Marysi.
- Ma przyjaciółka rację, zdecydowanie jest najpiękniejszy. Do zobaczenia w salonie!
Marysia uginając się pod ciężarem zbroi doszła do swojego pokoju. Stanęła przed lustrem. Jak to się zapina? Może tak? Chyba nie - strasznie uwiera. Jeśli to się przesunie do przodu jest trochę wygodniej i chyba na takiej wygodzie musi poprzestać. Spojrzała w lustro. Zupełnie jak w średniowiecznym filmie. „Przynajmniej nikt mnie nie pospiesza” – dodała w myślach, podnosząc się na duchu, i lubowała się dalej swoim odbiciem. Gdy już się napatrzyła do woli, poszła do salonu, ciekawa opinii innych.
Koleżanki najpierw patrzyły bez słowa, zdziwione, wreszcie jedna ochłonęła i spróbowała przemówić. Niestety, bezskutecznie. Dopiero czwartej się udało:
- Czyżby Marysia wymyśliła nową zabawę?
- Cóż to za pomysł?
Kilka w ogóle jej nie rozpoznało:
- Przychodzisz rycerzu oznajmić nam koniec wojny?
- Nie, to tylko ja, Marysia.
- Ach tak…
Jedynie Judyta nie była zaskoczona:
- Ale Marysia cudownie wygląda, niczym hm…może niczym rycerz?
- No, a jakżeby inaczej?
- Poczekaj, muszę Marysię opisać!
- Ma Judyta zdolności i zamiłowanie pisarskie!
- Eee tam! Jeśli ja mam zdolności pisarskie, to Maria ma wszystkie zdolności, jakie można posiąść.
Dziewczynka nie zdążyła zaprotestować, bo wisiorek mignął wywoławczo.
- Co to? Jak to można opisać?
- To takie zabezpieczenie w zbroi, sposób rozpoznawania w ciemności swoich towarzyszy broni. Dziewczynka wyjęła wisiorek i spojrzała na rozpromienioną twarz babci. Po chwili twarz przysłoniła kartka z napisem: „Gdzie dokładnie jest to jezioro?”
„Około kilometra w prawo od rynku, pod taką charakterystyczną huśtawką”
„Może uda nam się tam trawić. I jeszcze jedno. Sadzę, że powinnaś wiedzieć - jeśli jakieś słowo, zdanie powiesz z prawdziwą odwagą, miłością, przyjaźnią, uczciwością, może mieć większą moc niż niejedno zaklęcie, niż prawa fizyki.” „ Postaram się zapamiętać babciu”, „a może nawet z tego skorzystać” - dodała w duchu i schowała wisiorek pod zbroję.
- To niesprawiedliwe, że nasi mężowie umierają bohatersko za ojczyznę, a my tutaj żyjemy bezpieczne, bez żadnego zagrożenia. Przyjemniejsza jest honorowa śmierć niż bezcelowe, nazbyt bezpieczne życie. Nie będę tutaj się bawić, kiedy oni tam umierają. Nie wiem jak wy, ale ja idę walczyć! Chcę sama zasłużyć na swoją wolność. – Wybuchnęła natchniona słowami babci.
- Maryś, Maryś, Tyś bardzo zmęczona…
Tymczasem jedną ze ścian pokryła smuga promieni. Nie, ta smuga promieni zastąpiła ścianę. Czy zrobiła to moc słów Marysi, czy może jej słowa zawierały jakiś szyfr, tajne hasło? Nigdy się nie dowiemy.
- Jeśli nie chcecie iść ze mną, pójdę sama!
- To może ta zbroja tak wpływa na ludzką duszę… - westchnęła jedna z najbardziej wygadanych towarzyszek.
- Ja idę z tobą! – Zakrzyknęła dumnie Barbórka i stanęła przy boku tej „rycerskiej duszy”.
- I… to jest zaraźliwe.
- Może to jakiś rodzaj obłąkania?
- Nie wiem, czy to jakiś rodzaj obłąkania, czy nie. W każdym razie też idę z nimi! Prowadząc tak spokojne życie nie mam o czym pisać. – podjęła decyzję Judyta i pewnym siebie krokiem ruszyła naprzód.
- Czy wie ktoś, gdzie ukryte są przywracające zdrowie środki?
- Nasi mężowie przygotowując schron nie przewidzieli takiej potrzeby…
- Oni wszystko przewidzieli, więc jeśli czegoś nie ma to znaczy, że nie jest i nie będzie potrzebne.
- A może po prostu tak jak żaden człowiek, żadna istota żywa, nie są i nie mogą być idealni.
Następna przeszła na drugą stronę, na stronę odważnych, chętnych działania, potem następna i jeszcze następna. W końcu została tylko ta najbardziej rozgadana:
- To ja już nic nie rozumiem, a raczej koleżanki nic nie rozumieją!
Posiedziała, pokwękała jeszcze chwilkę, aż wreszcie wstała i obrażona stanęła obok reszty.
- Niech Bóg nad nami czuwa! – wyszeptała Maria i przeszła przez promienną bramę.
Wojna. Szczękanie mieczy. Palone domy. Ta mała grupka, w oryginalnych zbrojach zapewne walczy w obronie naszej wolności, drudzy to Krzyżacy. Nie przypominają tych z ilustracji. Inaczej w książce, trochę inaczej w telewizji i zupełnie inaczej na żywo! Zbroje i ubiór mają nikłe podobieństwo, ale takiej podłości i okrucieństwa, jakie malowały się na twarzach krzyżowych rycerzy, nie da się odtworzyć. Maria przymknęła oczy przerażona rozpościerającym się przed nią widokiem. Mrugnęła kilka razy mając nadzieje, że przygoda minie, że ujrzy swój dom, rodzinę. Niestety…, a na dokładkę co kolejne mrugnięcie nieubłagalnie i bardzo niebezpiecznie zbliżały się oddziały i krzyżowe, i tego dziwnego ludu.
Dziwnego ludu?
- Jak właściwie nazywa się ten lud? – spytała głośno.
- Cóż za pytanie! Nie wiedzieć jak nazywa się lud ojczysty… Oj Marysiu, Marysiu droga, nasz lud nazywają wszelkie dodatnie przymiotniki.
Co teraz? Zimny dreszcz przebiegł Marysię. Koleżanki patrzą na nią ufnie, trochę jak na przywódczynię. Nie może ich zawieść. Wojownicy się zbliżają. Chyba do końca nie wiedzą, po czyjej tajemnicze dziewczyny będą stronie. Jakie będą ich reakcje? Maria nigdy się nie biła, a przynajmniej żadnej bitwy już nie pamiętała. W szkole starała się unikać bójek. Czy zawsze się jej udawało? Chyba raz pobiła się z tą cyniczną Sandrą. Zremisowały. Jednak teraz nie zremisuje, teraz wygra, a przynajmniej wywalczy wolność. Wyprostowała się dumnie. Nie wie jeszcze, jak tego dokona, ale jakoś dokona. W samej bitwie raczej by przegrała, ale może uda się wymyślić jakąś ciekawą, a przede wszystkim skuteczną strategię. Może spróbuje przemówić do serc krzyżakom? Tylko czy oni jeszcze w ogóle mają serca? Cóż to?
Wielki mistrz przybrał dziwny, wręcz sympatyczny wyraz twarzy i uklęknął.
Jakby na niemy rozkaz reszta Krzyżaków i rycerze „ludu dodatniego” także uklękła. Dłuższą chwilę wszyscy milczeli. Wreszcie wielki mistrz podniósł nieśmiało głowę i przemówił.
- Nimfy, rusałki, dusze, przywidzenia, posłanki boże, bez względu na to, kim jesteście i kto was przysyła, miejcie litość nad nami.
- Woda nas przysłała. – odparła po chwili Marysia.
- Przepraszamy, że muszą jaśnie panie, wodne córki, wytracać wzrok na tak krwawe i okrutne widoki – przeciwnik wielkiego mistrza niepewnie uniósł skruszony wzrok.
- Niestety nie mamy wyboru, bo dopóki ta wojna się nie skończy, żywioły również nie zaprzestaną kłótni, a chyba wiecie, ludzie, co to oznacza i czym grozi?
- Na szczęście jeszcze nie wiemy i wiedzieć nie chcemy, bo wiedza ta mogłaby być zbyt przerażająca dla naszych kruchych i ograniczonych ziemskich serc…
- Więc w takim razie niech nastanie wśród was pokój, wróćcie tam, skąd przyszliście, oddajcie, co zabraliście.
- To Krzyżacy, my niewinni, tylko wolności chcemy! – zakrzyknęli chórem rycerze ludu dodatniego.
- W imię Boga świętą wojnę prowadzimy. Wyniszczamy pogańskie zło i niesprawiedliwości.
- Wojna nigdy nie jest święta. Teraz idźcie. Schowajcie miecze i nie wyciągajcie aż do granic, aż do cudzych ziem skraju. – Pouczyła Maria siląc się na powagę.
Rycerze stali dłuższą chwilę w osłupieniu. A potem ruszyli równym krokiem w stronę wodnych córek i złożyli miecze do ich stóp.
- Niechże będą nam wybaczone wcześniejsze przewinienia.
- Wystarczająco dobra i uczciwa przyszłość może zamazać większość potknięć, a nawet upadków przeszłości.
Lud Dodatni klęczał jeszcze długo, patrząc w milczeniu jak zakonnicy odchodzą.
- Zdumiewająco łatwo Krzyżacy się poddali, aż trudno uwierzyć, bardzo się chyba boją wszelkich sił nadprzyrodzonych i choćby sprawiających takie wrażenie. – Szepnęła Marysia do Barbórki.
- Ten jeden, stojący nie opodal chyba to usłyszał, jesteśmy stracone – zbliża się!
- Tylko nie uciekaj, zachowaj dalej „nadprzyrodzoną powagę i dostojeństwo”.
Krzyżak stanął oko w oko z Marysią, upewniając się, że nikt tego nie widzi i rzekł dziwnym, trochę tajemniczym głosem. Zaś słowa, które wymówił były jeszcze bardziej tajemnicze:
- Bez pomocy mojego pawia nawet Krzyżacy przegrywają.
- Cóż twe słowa mają znaczyć człowiecze?
Lecz Krzyżak już się wbił w tłum odjeżdżających na pięknych, ciemnych rumakach …
17.
- Niech Babcia spróbuje cofnąć czas jeszcze trochę w tył. Jeszcze troszeczkę. O już! Proszę spojrzeć. – doradzała Hermenegildzie Babcia Lucyna.
- Ojej! – Zawołała Babcia Marysia nr 5 i skryła oczy w dłoniach.
W zaczarowanej cytrynie roztaczał się widok nazbyt okrutny dla delikatnych szlachetnych oczu. Wojna. Krzyżacy walczą z tym tajemniczym ludem, mają zdecydowaną przewagę liczebną. Wygrywają. Palone domy, płacz starców i tupot spłoszonych zwierząt, a wszystkiemu towarzyszy nieprzerwany szczęk mieczy. Babcia Hermenegilda mogłaby przysiąc, że słyszała też trzepot skrzydeł anielskich odprowadzających niewinne dusze.
- Cóż to?
Woda obmywająca granice jeziora wzniosła się do góry jakby tknięta wewnętrzną falą przeczuć. Po chwili owe przeczucia przybrały ludzkie kształty i niewątpliwie zaczęły się wynurzać.
- Nimfy, rusałki, czy też wymysł moich starych, znużonych oczu? – dopytywała Babcia Katarzyna urozmaicając słowa cichymi westchnięciami.
- Twoje oczy mają świetne pomysły, w końcu bardzo podobne do pomysłów moich.
„Wyniki złudzeń” miały długie kolorowe spódnice i eleganckie wzorzyste bluzki. Tylko jedna stojąca na przedzie z trudem utrzymywała równowagę pod ciężarem żelaznej zbroi. Babcie raczej ( a przynajmniej żadna nie przyznała się do tego) nie należały do znawczyń uzbrojenia, więc pojęcie zbroja w pełni je satysfakcjonowało.
- Te ruchy, odważne, lecz nie do końca pewne siebie! Tak, to nie może być nikt inny…To musi być ona… - Powiedziała prawie spokojnie Babcia Leonida, lecz inne babcie od razu wiedziały, ile wysiłku włożyła w utrzymanie równowagi głosu.
- Ona, czyli kto?
- Jak to kto? Te charakterystyczne ruchy, nawet złudne oczy nie dałyby rady ich trafnie odtworzyć.
- Czy mogłaby babcia mniej tajemniczo, przystępnie dla zwykłych ludzi.
- To dziwo w zbroi jest Maryśką!
- Rycerze zbliżają się w ich stronę!
- Jak się obronią?
- Cicho…! Krzyżacy podchodzą szybciej!
- Co z nimi zrobią?
- Najpierw będą chcieli się dowiedzieć, kim te dziewczyny są.
- A potem… lepiej nie wiedzieć…
- Zamiast dyskutować bierzmy się do działania! – krzyknęła Leonida przyciskając guzik wstrzymujący czas.
- Popieram i wyrażam zgodę. – oznajmiła wyniośle Babcia Hermenegilda urażona nieco, przywódczym tonem Leonidy.
Nastała cisza. Nie wiem, ile trwała, lecz wiem, że w ciągu tej bezdźwięcznej chwili zadumy podjęte zostały bardzo ważne decyzje.
- Proszę, niech nas droga pani jeszcze oświeci, jak zamienić się miejscem z osobami z innych czasów? – zwróciła się Hermenegilda do czarownicy.
- I was przeszłość zaczęła wciągać. Zresztą… cóż ja na to poradzę. Jak widzę, nie chcecie nawet poczekać do nocy?
- Nie, może już być za późno.
- Wierzę w wasz rozsądek. – Zakręciła delikatnie cytryną. – Gotowe!
W cytrynie pojawił się haczyk, którego koniec wystawał poza owoc.
- Mamy o niego zahaczać wybrane osoby?
- Tak. Choć raczej macie haczyk zaczepiać o osoby niż osoby o haczyk.
- To zbyt skomplikowane…
- Ja wybieram Wielkiego Mistrza! – Dopilnowała przywódczyni i ruszyła haczykiem. Udało się. Haczyk zabłysnął, a babcię odrzuciło w tył. Nie! to już nie była Babcia. Babcia z duszą Krzyżaka z pewnością nie jest babcią.
- Raj, raj!! Raj czy piekło? Święty Piotrze jam Bożym i Twym sługą wiernym, nie opuszczaj mnie w potrzebie.
„ Zegary mają całkiem przyjemne życie, nie muszą nikogo pytać o godzinę” pocieszała się kolejna babcia i chwytała hak.
Czarownica została sama. Przeszukała następną książkę, lecz nie znalazła ani linijki o tym, jak uspokoić stadko Krzyżaków myślących, że umarło. Upić ich? Nie, bo potem babcie będą musiały wrócić do nietrzeźwych ciał, co chyba nie jest zbyt przyjemne. Pouczyć ich, tak pouczyć i postarać się nawrócić.
- Wasze życie jak wiecie nie było bez skazy.
- Żadne ludzkie życie nie było bez skazy.
- Lecz jedne życia są bielsze, a inne czarniejsze.
- Poświęcaliśmy życie dla świętej wojny!
- Raczej dla bogactw i władzy, choć nie wszyscy zakonnicy byli świadomi prawdziwego celu tych walk.
- Łaski, łaski, wybaczenia.
- Wrócicie na Ziemię, aby naprawić zło z przeszłości.
- Ale jak mam to uczynić?
- Przede wszystkim nikomu nie odpierajcie już życia, ni ojczyzny. Nie wpraszajcie się tam, gdzie was nie chcą.
- Przyjemnością dla nas będzie nie rozlewać więcej krwi.
- Uklęknijcie i podziękujcie Bogu.
Czarownica spojrzała współczująco na wyczyny babć. Pogłaskała zdezorientowane, przerażone zwierzęta. Zamyśliła się głęboko nad przyszłością tych futrzasto – pierzastych istot. Jaki los im życie przeznaczyło?
18.
Karina położyła się na podłodze. Łóżka w pomieszczeniu nie było. Dziewczyna nie czuła się zmęczona ni śpiąca, lecz leżąc najłatwiej było odpłynąć łódką wspomnień z tego ponurego, ciemnego i smutnego pomieszczenia. Dopływała właśnie do stóp wyspy Fantazji, więc trudno się dziwić, że nie usłyszała wołania.
- Karinko! – powtórzyło się.
Zerwała się na równe nogi i podskoczyła ze zdziwienia i radości.
- Kim jesteś? – zakrzyknęła bez zastanowienia i choćby krótkiego przyjrzenia.
- Twoim sługą.
- Konrad! – spojrzała uważnie, rozpoznając znajome rysy, a fala wspomnień przepłynęła przez umysł jakby zwycięski patyk w Misiach – Patysiach przepłynął przez most powodując dziwną satysfakcję.
- Do twoich usług, pani.
- Ty żyjesz!!
- A czemu miałbym nie żyć?
- Bo się utopiłeś…W jakim celu tu jestem, taka samotna? Gorzej niż w więzieniu!
- Miało ci to pomóc lepiej, rozważniej wykonać przyszłe zadanie, lepiej rozumieć ludzi i ich zmartwienia.
- A na czym ma polegać to przyszłe zadanie. Mam nadzieję, że nie na przesiedzeniu tutaj kolejnej ćwiartki wieczności?
- Czeka cię jedna z najbardziej odpowiedzialnych funkcji. W twoich rękach będzie spoczywał los wielu ludzi. Będziesz pomagać zabłąkanym w labiryncie czasu, osądzać tych, którzy dokonają w nim zmian, łączyć koniec z końcem – przeszłość z przyszłością. Najgroźniejszą karą, jaką możesz wyznaczyć, jest zamienienie w zegar.
- Ale dlaczego akurat ja?
- Poprzedni sędzia czasu wybrał ciebie na swoją następczynie, zaś jego pomocnik wybrał mnie. Uznał, że jesteś najrozsądniejszą i najsprawiedliwszą istotą żywą na tym i paru innych światach.
- Ale ja nie nadaję się do tego. Skąd mam wiedzieć, czy ludzie kłamią czy mówią prawdę?
- Będziesz czytać w ludzkich myślach i wspomnieniach.
- Naprawdę?
- Tak. Zresztą zaraz się przekonasz. Pierwszymi gośćmi są Babcie Szlachetne, pozwolisz, że nie będę czytał nazwisk.
- Rodzice nie martwią się o mnie?
- Nie, w miejscu twej przyszłości pozostanie pustka, na której zarysujesz swe losy, gdy powrócisz do domu.
- A i jeszcze jedno…- Konrad dotknął wypchanego ptaka. Zwierzak ożył i usiadł Karinie na ramieniu, co chwilę podgryzając pieszczotliwie jej ucho.
- Idą, powodzenia!
Ze ściany wyleciała mała, biała chmurka. Zatrzymała się obok zdezorientowanej dziewczyny.
- To jest twoje krzesło. Możesz mu nadać kształt jakikolwiek zechcesz.
- Ten jest świetny, taki relaksujący.
Rozległo się pukanie. Z podłogi wyrosło mnóstwo krzeseł, aby dla żadnej z babć nie zabrakło.
- Proszę wejść. – powiedziała drżącym głosem, czując się jak aktorka zmuszona zagrać rolę, której nie znała.
Starsze panie skłoniły się nisko.
- Witaj, jaśnie pani.
- Witajcie. Usiądźcie, proszę.
- Idealna liczba krzeseł, dokładnie tyle nas jest!
- Ach, to drobiazg…Proszę opowiedzieć, jak najdokładniej możecie, ostatnie wydarzenia.
- Kto zacznie? – zaczęły dyskutować.
- Hermenegilda! – przegłosowały.
- Może niech całość opowie Hermenegilda, a jeśli ktoś będzie miał uwagi, to potem je zgłosi. – zdecydowała po chwili Karina.
- Świetnie! No więc…
- Jesteś przywódczynią, prawda?
- Tak, tylko ja powinnam ponieść konsekwencje, choćby za wszystkie Babcie świata, ale tylko ja.
- Z pewnością docenione będzie Babci poświęcenie, ale proszę opowiadać dalej.
- Zacząć od wizyty u czarownicy?
- Nie, wcześniej, proszę zacząć od zatrzymania czasu.
- Spotkałyśmy się, jak zwykle, we wsi Uroczej – Babcia mówiła prawie dokładnie to, o czym myślała, niektórym wydarzeniom poświęcała zdecydowanie więcej uwagi niż innym, przywiązywała wagę do życzliwych zachowań ludzi i wręcz z lubością opisywała wygląd i zwyczaje dziwnych istot. - ….. drzwi przeszły przez nas i znalazłyśmy się tutaj – zakończyła, uśmiechając się tak zwyczajnie i ludzko, po prostu sympatycznie.
- Czy są jakieś uwagi?
Ani jedna ręka nie wzniosła się choćby o milimetr.
- Bardzo ciekawa historia!
- Dziękujemy! Jesteśmy w pełni świadome, że zostaniemy zmienione w zegary, tyle w końcu zmian zajdzie w czasie. Po prostu nie dałybyśmy rady postąpić inaczej.
- O nie, drogie panie, nie zostaniecie zmienione w zegary. Czeka was coś gorszego…
- Proszę, proszę już nam powiedzieć. Niewiedza jest najgorsza.
- Za karę, gdy uzyskam odpowiedni wiek, bo na razie tak sędziwie wyglądam tylko na pozór, przyjmiecie mnie do swojego związku!
- To będzie dla nas zaszczyt.
- Dla mnie też!
- Jeśli zaczekacie chwilkę w poczekalni, to skrócicie komuś samotność i umilicie powrót do domu.
Babcie uśmiechnęły się potakująco, skłoniły i wyszły.
- Zaraz przyjdzie młoda osóbka imieniem Maria.
- Zapraszamy, zapraszamy.
Teraz tylko jedno krzesło czekało na gościa.
Weszła. Ubrana w ciężką, żelazną zbroję. Jej wystraszoną twarz pokrył blady uśmiech.
- Dzień dobry, czy może wie pani, o co w tym wszystkim chodzi i co ja tu robię?
- Na razie usiądź. Opowiedz Marysiu wszystko, co się wydarzyło, nie musi być zbyt szczegółowo.
- Z przyjemnością…Tylko gdzie ja właściwie jestem?
- Jesteś w jeziorze.
- W jeziorze hm... Już zupełnie nic nie rozumiem.
- Nie przejmuj się. Opowiadaj, bo jestem bardzo ciekawa twych bohaterskich wyczynów.
Opowiadała szybko, ale bardzo starannie budowała zdania i dobierała wyrazy. Dużo uwagi poświęcała własnym odczuciom i przypuszczeniom. Skończyła. Spojrzała na Karinę pytająco, oczekując komentarza choćby w wyrazie twarzy. Doczekała się i to nie tylko w wyrazie twarzy.
- Czyli dzięki twojej odwadze, zdecydowaniu lud Dodatni – tu uśmiechnęła się delikatnie – odzyskał wolność i niezależność.
- Mam nadzieję, że na długo. Przywiązałam się do niego.
- Powinnaś dostać order za zasługi, ale, niestety, na razie mogę ci tylko zaproponować garderobę pełną najmodniejszych ubrań wszystkich epok, no chyba, że planujesz wracać do współczesności w zbroi rycerskiej?
Dotknęła delikatnie ściany i ukazały się fioletowe, zaokrąglane drzwi z pozłacanym napisem „garderoba”. Marysia nieśmiało przycisnęła klamkę i mrugnęła oczami oślepiona światłem odbijającym się od licznych luster. Pomyślcie największą liczbę, jaką potraficie nazwać, dodajcie do niej jeden, a otrzymacie ilość szaf, spośród których dziewczynka mogła wybierać.
- Tam po lewej powinny być stroje z twojej epoki.
Maria odłożyła niechętnie starożytną tunikę i podążyła we wskazane miejsce. Gdy tylko uchyliła drzwiczki, już wiedziała co wybierze. Na samym środku wisiała jej własna błękitna sukienka, w której wyszła pewnego dnia na rynek…
- Domyślałam się, że ją wybierzesz.
- A czy moja rodzina bardzo martwi się o mnie?
- Och nie, cały czas stoją tam gdzie stali.
- Chyba rozumiem…
- Brawo!
- A kiedy znów czas ruszy?
- Jak uznam, że wszystko wystarczająco wróciło na swoje miejsce. Radzę zajrzeć do podręcznika historii, gdy tylko wrócisz do domu. Tym razem powinien okazać się ciekawszy.
- Czy teraz będę się przenosić w czasie, na czym to będzie polegało?
- Wystarczy, że wyjdziesz, tymi samymi drzwiami, którymi weszłaś. Nie będę cię dłużej zatrzymać, bo babcie pewnie się już niecierpliwią
- Babcie! Babcie Szlachetne? Z Babcią Leonidą na czele?
- Tak. Babcie Szlachetne! Choć na czele stoi Hermenegilda, jeśli się nie mylę?
- Tak, ale Babcia Leonida jest dla mnie najważniejszą ze wszystkich Babć, moją babcią.
Maria zakrzyknęła jeszcze kilka razy „Babcie Szlachetne!” podskakując przy tym jak dobrze napompowana piłka z gumy lateksowej i głośno zamknęła za sobą drzwi.
19.
- Witamy! Nasze zwierzątka nie sprawiały kłopotu? – Wesoło zapytała Babcia Hermenegilda patrząc jak Felicjan próbuje się uwolnić spod uścisku Krystyny.
„Nie tylko nie zmieniły się w zegary, ale jeszcze jest ich więcej” – pomyślała czarownica.
Owe więcej stanowiła dobrze nam znana młoda osóbka. Rzuciła się Babci Leonidzie w ramiona jeszcze w poczekalni, przywitała uprzejmie z innymi Babciami, a potem milczała nazbyt znużona i oszołomiona, by prowadzić dyskusję.
- Zwierzątka były grzeczne, choć bardzo za paniami tęskniły. Gorzej z Krzyżakami. Na szczęście i tych łotrów udało się udobruchać.
- Przepraszamy, nie przewidziałyśmy tego! – wyraziły skruchę Jagoda i Maryla, poczym szybko do przeprosin przyłączyła się babcia Hermenegilda.
- Nic się nie stało. Radość, że stoicie tutaj przede mną, całe i zdrowe, zaciera smutki i żale ostatnich kilku godzin.
- To dzięki mojemu pawiowi.
Hermenegilda wyprostowała się, odkaszlnęła, jak zawsze, gdy udawało jej się podjąć bardzo trudną decyzję. Kiedy wszystkie oczy zwróciły się ku niej, przemówiła:
- A teraz powrót! Dziękujemy, droga pani, za gościnę.
- Jeszcze w jednym spróbuję wam posłużyć. Śmiem sądzić, że chcą panie udać się na Dworzec Kamienny?
- Tak, właśnie.
- Zapewne śpiewanie którejś z piosnek przenoszących nie należy do przyjemności, zabiera dużo czasu.
- Tak, właśnie.
- Dotknijcie tego kamyczka i policzcie do dziesięciu, zwierzęta weźcie na ręce, a jeśli się nie da, to chociaż chwyćcie za pióra, łapy czy coś.
- A co z naszym pojazdem, czy przyda się Pani na coś?
- Będzie pamiątką, zaś woźnicę odeślę do domu.
Babcie wykonały polecenia. Zrobiło się ciemno. Chwilę później zaczęły się pojawiać przeróżne krajobrazy, nieruchome, niczym slajdy. Tylko jedno „zdjęcie” okazało się znajome.
- Owadzia kraina! W tym miejscu przeżyłam jedne z najmilszych chwil mojego życia.
- A może jednak powinnam wyjść za tego księcia…- wzdychała Babcia Leonida.
Nagle wszystkie inne hałasy ucichły zostawiając miejsce w uszach jednemu dźwiękowi, cichemu głosowi Babci Konwalii.
- Żegnaj ojczyzno, bądźcie zdrowi bracia. – Powiedziała smutno, a równocześnie stanowczo. Jak na sygnał inne córki tych ziem uklękły, poczekały aż kilka łez spłynie po policzkach, wstały. Ot tej chwili już nikt nie śmiał się odezwać, aż ciemność się rozmyła, zniknął ostatni slajd, a wokół w całej swojej grozie ukazał się Dworzec Kamienny, ta sama ławeczka, na której wcześniej siedziały, a wreszcie ten sam pociąg, tylko pasażerowie inni. Odjechali.
- Jak to możliwe, że z Dworca Kamiennego wyjechałyśmy i z Dworca Kamiennego wracamy? – zauważyły Jagoda i Maryla.
- Dworzec Kamienny jest zawsze tam, gdzie jest potrzebny. A na dokładkę może być w kilku miejscach naraz. – Wytłumaczyła Hermenegilda, sama niedowierzając w to, co mówi.
Nawet Marysia zdecydowała się podzielić swoimi wątpliwościami.
- Ja nie rozumiem cały czas jednego…
- Czego, czego Maryś nie rozumiesz?
- Nie rozumiem, dlaczego akurat ja zastałam wplątana w tę przygodę? Kim był ten gołąb, który zaprowadził mnie nad jezioro?
- Może rycerzem zmienionym za karę w gołębia? – zgadywała Katarzyna.
- Nie. – powiedziała Angelika głosem jakby uczyła dużo młodszą siostrę alfabetu – Pilnowanie, aby wszystkie mieszkanki bezpiecznie dotarły do schronu, powierzono Panu Borowickiem, który po złożeniu uroczystych przysiąg od razu wziął się do pracy, aby swoje zadanie wypełnić jak najznakomiciej. Jeśli kulturalna panienka, niezwykłej urody i intelektu, wyrzekła odpowiednie zaklęcie, czas stawał, by nikt nie przyuważył, gdzie sekret bezpieczeństwa jest skryty.
Miesiąc minął.
Rozboje, mordy, ile krwi wylanej. Kolejnych ludzi śmierć odwiedzała.
- Nic nie powiem, ani słowa.
- Tortury odmienią twoje zdanie.
- Przywiążcie go do drzewa.
(- Bez takich szczegółów Angeliko! – wtrąciła babcia Leonida)
Nie wiedział, gdzie zatrzymać spojrzenie przed śmiercią. Komu powierzyć swój wielki cel? Za chwile wszystko przestanie mieć znaczenie, ale teraz, teraz jeszcze może pomóc narodowi. Tylko jak? Żadnych zaufanych przyjaciół koło niego nie ma. A zresztą wrogowie się już zbliżają zadać ostatni cios. W chwili przedśmiertnej paniki Pan Borowicki powierzył swoją misję gołębiowi.
W ptasich gniazdach popularne były dyskusje o miłych, zdolnych ludziach, którzy nieraz ziarnem karmili. Wtajemniczony zwierzak całe życie szukał i szukał, przed śmiercią przekazał kolejnemu gołębiowi tajemnicę, ten kolejnemu itd. W końcu słowa zaklęcia zostały zupełnie przekręcone, a jeszcze trochę później zupełnie zapomniane. Ptaki jednak cały czas szukały z poświęceniem… Maria powiedziała witaj, a gołąb uznał to za zaklęcie i zaprowadził ją do schronu.
- Borowicki przeżył, w ostatniej chwili udało mu się rozwiązać linę i uciec.- Sprostowała Babcia Leonida spoglądając w przerażone oczy wnuczki i, o dziwo, tak było naprawdę.
- Zakończmy lepiej ten temat, bo nie będziemy mogły spać w nocy. A po tylu przeżyciach, bitwach konieczny jest wypoczynek. – zdenerwowały się bliźniaczki.
- Za chwilę będziemy wysiadać!
- Kraków!
- Nasze rodzinne miasteczko!
- Zdradźcie mi tylko, czy maszynista nie zwariował? Wjeżdżamy wprost na rynek.
- I tak ludzie stoją w miejscach, więc nikt nie zauważy.
- Właśnie zauważyłam, że nie pamiętam, ile piegów ma pani na etykietce ulubionej karmy Felicjanka.
- Pod każdym względem nastał najwyższy czas, aby powrócić do domu.
- Wysiadamy! Witaj, kochany rynku, witajcie Sukiennice i wy, nieruchomi krakowianie.
- Nie chciałabym wam psuć humoru, ale teraz na piechotkę do wsi Uroczej! Żegnaj Marysiu, mam nadzieję, że jak najszybciej znów się spotkamy.
Dziewczynka pomachała Babciom i została sama na rynku. Bez trudu odnalazła stojącą nieruchomo mamę. Kiedy znów poruszy się? A może to wszystko było snem, a czas będzie stał na wieki?
- Kiedy wszystko chociaż mniej więcej wróci na swoje miejsce. – powiedziała głośno.
Starała się jak najdokładniej odtworzyć w wyobraźni scenę, która zdawała się odległa, a równocześnie bardzo bliska. „Gołąb!”. Stoi tu kilka gołębi.
- Witaj, gołębiu. – zagadnę do pierwszego lepszego nieruchomego ptaka. Odfrunął. Dopiero po chwili mózg przetworzył ten sygnał i dziewczynka aż podskoczyła ze szczęścia.
- Co Ty na to, Marysiu, aby kupić trochę truskawek? Podobno tam za rogiem mają świetne owoce? – Mama była nieco zdziwiona, kiedy dziewczynka rzuciła się jej w ramiona – Nie wiedziałam, że aż tak lubisz truskawki…
- A mogłabyś kupić trochę więcej truskawek? Zaprosimy Babcię i jej kompanię na podwieczorek.
- Świetny pomysł…tylko…gdzie my je córeczko pomieścimy?
- Jak się czegoś bardzo chce, to zawsze się uda. – Zakrzyknęła wesoło Marysia i pobiegła naprzód rozmyślając o kolejnej przygodzie…
strona główna