Ulubiony kwiat

// rok 2010, istnieje ryzyko ciągu dalszego i nadzieja na korektę... Rozdział I Ha! Kim jesteś przyjacielu? Gdzie mieszkasz? Czym jest Twój dom? Mamą, tatą, wychudzoną ciotką, wąsatym wujkiem, ufnym dzieckiem w kołysce, wystygniętą herbatą, płomieniem w kominie? Czym jest Twój dom wobec całego niezmierzonego wszechświata? Lubisz kwiaty? Chodź, pójdziemy do ogrodu… Podaj mi rękę, mocno się trzymaj. Podróż będzie długa i niebezpieczna. Stop! Zatrzymaj się! Po cóż tak pędzisz? To nic nie zmieni. Raczej nie zobaczysz już nigdy ojczyzny. Rozejrzyj się dookoła! Podziwiaj. Widziałeś kiedykolwiek piękniejsze miejsce? Bardziej różnorodne, zadziwiające istoty? Spójrz pod nogi. Z czym Ci się kojarzy ta wielka, dostojna roślina? Wyrasta z niej nieśmiały, kruchy Układ Słoneczny. Nasz Układ Słoneczny. Jeśli od środka zaczniemy liczenie, trzeci z kolei płatek zwać się będzie Ziemią. Śmieszna nazwa, nieprawdaż? Moje imię ładniejsze. Ha! Ktoś idzie, delikatnym zwiewnym krokiem. Niby liść wiosenny porwany przez wiatr zbliża się w naszą stronę. Dumna, wyniosła kobieta stąpała, wykładaną połyskującymi kamieniami, ścieżką. Łysa kobieta o twarzy, skórze śnieżnobiałej. Wyraziście czerwone oczy i usta odbijały promienie fioletowego słońca. Okryła wysmukłe ciało ciemno-złotą, obcisłą sukienką z bufiastymi rękawami. W tym samym kolorze był również przysłaniający wysokie czoło kapelusz z rubinową kokardą. Ach i ten troskliwy wzrok… biegł do przodu szybciej niż myśli. Spojrzenie niczym Maratończyk obiegło odległe krainy, przepłynęło bystre i mniej bystre wody, aby ostatecznie dopaść młodego jeźdźca. Mężczyzna szepnął coś do ucha kasztanowemu wierzchowcowi. Zwierzę nastroszyło grzywę. Niezakłócające względnej ciszy słowa brzmiały prawdopodobnie - „Szybciej przyjacielu. Matka czeka.” Matka, czyli wcześniej opisana dostojna kobieta nie musiała długo czekać. Nie opadły trzy soczyste owoce z drzewa czasu, a jasne, gęste włosy opadające za uszy zalśniły na zakręcie. Książę zatrzymał się przed powszechnie uwielbianą królową Koronalią. Poczciwy koń rozpadł się na dwóch nieco mniej poczciwych giermków, którzy ściskali w rękach tarcze. Obydwaj chłopcy mieli przypiętą do skórzanego pasa pochwę, z pod której wystawał krótki drewniany mieczyk. Nosili cienkie czerwone kombinezony a ich dziecinne rysy twarzy komponowały się nadzwyczaj zabawnie z posiadanym ekwipunkiem. Po uroczystej ceremonii powitalnej (trzy uściski i pięć pocałunków) Koronalia zrobiła symboliczny krok w stronę pałacu i rzekła wytwornie do roześmianego syna: - Kochanielu, udaj się niebawem do komnat i wdziej odświętne szaty. Najlepiej ten komplet, który otrzymałeś zeszłej zimy w darze od kuzynki. - Tej małej, nieznośnej Dawajnony? - Nie, nie synu. Ten szeroki, błękitny od Prezentiny. Ojciec organizuje dzisiaj wieczorem przyjęcie. Twoje imię widnieje drugie na liście zaproszonych. Zaraz pod moim. Kochaniel skłonił się grzecznie i pobiegł przez ogrodowe ścieżki, kręte schody aż do skrzypiących w rytmie walca drzwi, za którymi kryła się garderoba. Wszedł do lasu, stojących wieszaków, które po każdej stronie zarośnięte były ubraniami. „Odświętne poproszę” – powiedział starannie, ale nie ukrywając znużenia młodzieniec. Przed ostatni rząd wieszaków powędrował na początek. „Poproszę szeroki, błękitny, ten od kuzynki Prezentiny”. Teraz już tylko jeden wieszak wystąpił na przód i z dumą zachwiał się na boki. Niestety samo ubieranie należało do jednej z niewielu czynności, które książę musiał wykonywać bez niczyjej pomocy. W przebłysku weny twórczej zmienił, co trzeciemu guzikowi marynarki kształt z okrągłego na kwadratowy. Wreszcie zawiązał ostatniego spośród dwóch butów i przeszedł do sąsiedniej Sali. W porównaniu z poprzednią, zdawała się zupełnie pusta. Na suficie wisiał kryształowy żyrandol, na dywanie z wyhaftowanymi różami stał półprzeźroczysty fotel, naprzeciwko którego, w centralnym punkcie ściany wisiało ogromne lustro. Przedmiot ten, tak niezbędny próżnym duszom, otaczała pięknie wymodelowana i kłamliwie złota rama. W prawym jej rogu wydrążony był niewielki, lecz przyciągający uwagę obserwatora napis – „Ty, który się we mnie wpatrujesz, pamiętaj, że minuta tutaj spędzona, jest Minutą wyrwaną z Twojego wiecznego życia.” Od zawsze stanowiło zagadkę, czy ten zlepek słów ma być przestrogą, czy żartem. Zastanawiano się również nad autorem. Czy wymyślił ten tekst sam twórca lustra? A może twórca ramy? Czy ta sama osoba stworzyła lustro i ramę? Kochaniel poprawił fryzurę, westchnął. Nie przepadał za hucznymi przyjęciami. Wolałby ten czas spędzić, pojedynkując się z giermkami lub wpatrując się w ulubiony kwiatek z ogrodu matki... Uczta odbywała się w podziemiach i zorganizowana była, jak zawsze z wielkim przepychem. Wiszące na ścianach świeczniki rzucały światło na rozłożone na licznych półmiskach spore kawałki pieczonego mięsa. Z kilku naczyń wychylały głowy martwe świnie. Spoglądały na przód ślepym wzrokiem, czekając obojętnie na pożarcie. Oprócz mięs były tylko ostre sosy oraz pokrojone na połówki bochenki chleba. Komu chciałoby się bawić w jedzenie pojedynczych kromek? Rozmach to podstawa dobrej zabawy! Trzeba się najeść i upić aż do nieprzytomności! Kufle same napełniały się piwem z grubą warstwą pianki, kiedy czuły, że orzeźwiający napój się kończy. Na zmęczonych czekała relaksująca kąpiel w miodzie pitnym. Wszyscy, łącznie nawet z samym królem siedzieli na drewnianych ławach. Rozkazon (tak władca miał na imię) był demonem o zmiennej głowie. Co chwilę owa rozumna część ciała zmieniała się w głowę innego zwierzęcia. Raz król miał twarz byka, innym razem węża, koguta, czy nawet zionącego ogniem smoka. Po swojej prawicy pozwolił zasiąść błaznowi, a po lewicy ministrowi finansów. Kochaniel otrzymał przywilej samodzielnego wybrania miejsca. Zdecydował, że najlepsze będzie siedzenie w koncie, gdyż chciał spokojnie grać w karty z giermkami. Przetasował czubkiem ucha talię i w skupieniu rozdał przeciwnikom po trzy Aso-podobne stworzenia. Ciekawe jakie były zasady? W oddzielonej cienką ścianką sali obok bawiły się kobiety. Tryskające energią młode dziewczęta tworzyły, co chwila nową dekorację. Zrzucały gwiazdy z sufitu lub przywoływały łabędzie. Umiały zdecydowanie lepiej zmieniać kształt i konsystencję materii niż osobnicy płci przeciwnej. Jedynie przekształcanie stanu skupienia substancji ze stałego bezpośrednio w zjonizowany, stanowiło dla niektórych wyzwanie. Starsze niewiasty rozmawiały o życiu, świecie, podrzędnych kulturach i uczuciowych zwierzętach lub pękały ze śmiechu, układając rymowane wierszyki czy też śpiewając głośno piosenki. Na środku ozdobnego, przykrytego licznymi obrusami stołu odbywały się wyścigi sterowanych zdalnie, marcepanowych wojowniczek. Jedna z marionetek wywróciła się i poturlikała do zbudowanego ze słodkawych liści lasu. Właścicielka nieszczęsnej figurki zmoczyła usta w czekoladowo waniliowy likierze i z gracją nałożyła na lewitujący talerz kilka zbożowych drzewek. Nie zważała nawet na marchewkowe wiewiórki. Wytarła twarz serwetką i po odśpiewaniu tubalnym głosem pieśni bojowej, powróciła do zabawy. Dokładnie, kiedy najstarszy z promieni Fioletowego Słońca szedł zawołać Ostrosłup Sprawiedliwy, w chwili, kiedy wszyscy byli już wystarczająco pijani, cienka ściana oddzielająca dwa pomieszczenia pękała i rozpoczynały się tańce… Król łapczywie nabił na widelec wielkie udko. Entuzjastycznie ugryzł na środku i oblizał wargi. Zawołał kucharza, który momentalnie stanął naprzeciw swojego pana. - Mości kucharzu, cóż to za mięso? – Rozkazon miał głowę zadowolonego niedźwiedzia. - Z człowieka panie. - Mówiłem, żeby nie polować na ludzi! – Niedźwiedź podniósł jedną kudłatą brew do góry. Kucharz zatrząsł się żałośnie. - Ale panie … - Zaczął jęczeć sługa. - Zmilcz i przynieś dokładkę.
strona główna